Urodziła się w Szczecinie, mieszka w Poznaniu. Trzydziestoletnia polska artystka, autorka ilustracji do takich, przełamujących stereotypy, książek jak “Kosmonautka” czy “Strażaczka”. W księgarniach można upolować jej najnowsze dzieło “Duszana” autorstwa Antoniny Todorović. Dorota Wojciechowska-Danek opowiedziała nam o swoich upodobaniach do tuszu i papieru oraz własnych metodach, by nie zamienić się w krewetkę siedzącą przy komputerze.
Na początek chciałabym wiedzieć, czy pamięta Pani moment, w którym zaczęła rysować?
Zaczęłam bardzo wcześnie, bo już jako małe dziecko zafiksowałam się na punkcie rysunku. Pamiętam, że pierwszym modelem był dla mnie mój własny pies.
Jak wyglądała Pani droga do stania się zawodową ilustratorką?
Muszę sięgnąć pamięcią do czasów liceum oraz początku studiów, wtedy bardzo dużo czasu poświęcałam malarstwu. Po czasie zauważyłam, że bliższe są mi jednak mniejsze formy rysunkowe, którym już było niedaleko do ilustracji. Zapełniałam stosy szkicowników i zaczęłam pracować nad portfolio. Moje pierwsze profesjonalne prace na zlecenie powstały do podręczników szkolnych. Zapamiętałam ten czas jako ważną lekcję, ponieważ w pracy przy nich ograniczał mnie często nietypowy format, przestrzeń przeznaczona pod ilustrację, a także krótki czas, który wyznaczono mi na jej przygotowanie. Z czasem pojawiły się pierwsze propozycje ilustracji do magazynów i pierwsza, wyczekiwana propozycja zilustrowania książki. „Kosmonautkę” opracowałam dla wydawnictwa Poławiacze Pereł. Można powiedzieć, że był to dla mnie przełomowy projekt, który pozwolił mi wyjść z „ilustratorskiego podziemia”.
Studiowała Pani komunikację wizualną, w jaki sposób zdobyta na studiach wiedza przydaje się w pracy nad ilustracjami?
Jak zapewne dla wielu osób, studia były dla mnie czasem kiedy mogłam pozwolić sobie na poszukiwania, próby rysunkowe i projektowe bez presji czasu czy projektowych ograniczeń, jakie dostaje się w przypadku pracy na zlecenie. Dzięki studiom i wspomnianym eksperymentom dziś odważniej dobieram technikę przy nietypowych zleceniach, a także mogę swobodnie pracować przy projektach na pograniczu ilustracji, w sferze projektowania graficznego, a nawet form przemysłowych. Dużą dawkę wiedzy z rysunku i część warsztatu pracy wyniosłam także z Pracowni Rysunku prof. Elżbiety Kalinowskiej-Motkowicz, gdzie dostałam duże wsparcie, a także pozwalałam sobie na rysunkowe eksperymenty, na które dzisiaj nie starczyłoby mi raczej czasu. W pewnym stopniu wykształciły one moje obecne spojrzenie na ilustrację oraz sposób w jaki pracuję.
Wyraźnie widać zamiłowanie do rysunku piórkiem. Jest Pani jedną z tych artystek, które konsekwentnie trzymają się własnego stylu i jednego narzędzia. Nie mówię oczywiście, że Pani styl nie ewoluuje, widać w nim jednak pewną „stałą”. Jak to się stało, że akurat wybrała Pani takie narzędzia?
Ukochane narzędzia pracy znalazłam w trakcie intensywnych poszukiwań właśnie w okresie studiów. Nie istnieje lepszy sposób – poza spróbowaniem – by przekonać się, czy dane medium jest dla nas odpowiednie. Próbowałam chyba wszystkiego, co zostawiało ślad na papierze. Ołówki, kredki, wszelkiego rodzaju pisaki, mazaki, patyki, piórka, cienkopisy, wosk, itp. Rozprowadzałam pędzlem tusz i na to nanosiłam rysunek, mieszałam tusz z farbami, „mazy” tuszu posypywałam solą, itp. Nigdy nie byłam specjalnie uwrażliwiona na punkcie doboru przyborów, a decyzja o używaniu właśnie piórka była po prostu wynikiem naturalnego procesu eksploracji. Ma ono także pewien specyficzny urok, którego współczesne narzędzia rysunkowe według mnie już nie posiadają. Oczywiście, niemałą rolę odgrywa dobór odpowiedniego tuszu i papieru, gdyż one również definiują ślad, jaki stalówka zostawia na papierze. Moja recepta jest następująca: tusz – wyłącznie chiński, w dużej butli, samodzielnie odrobinę rozwodniony – dzięki temu pióro lepiej „sunie” po papierze. Papier: zawsze Canson cream 90 g/m2, gwarantuje, że na wierzchu nie robią się drobne „pączki” a stalówka właściwie ślizga się po jego powierzchni. Naturalnie, każdy artysta ma własną receptę na ilustrację.
Wracając do tematu „stylu”, jak Pani by go opisała? Czy własne prace się Pani podobają, czy raczej jest Pani dla siebie surowym krytykiem?
Mój „styl” jest z pewnością tradycyjny, tworzony przy użyciu fizycznych narzędzi, ale z późniejszą „post-produkcją”. Techniki warsztatowe definiują jego wyjątkowość, której według mnie nie mają ilustracje tworzone w całości w komputerze. To także styl który posiada o wiele mniejszą tolerancję na błędy, ponieważ niesie za sobą ryzyko zniszczenia pracy jednym nieprzemyślanym ruchem.
Własne prace ciężko mi jest je oceniać, może dlatego, że z każdą z nich wiążą się konkretne emocje czy przeżycia. Patrzę jednak na wszystkie z szacunkiem, bo gdyby nie powstały nie byłabym w miejscu w którym jestem dziś.
Co z nowoczesnymi technologiami? Nie zamierza Pani zamienić narzędzi „analogowych” na tablet graficzny? Jakich programów Pani używa?
Tak jak wspomniałam, łączę stare techniki z nowymi. Obecnie wartość tradycyjnych narzędzi została odsunięta na bok w imię prędkości tworzenia i wygody, co traci na indywidualności wielu artystów. Uważam, że wszystko staje się przez to bardzo podobne do siebie. Staram się tworzyć w inny sposób. Ręczny rysunek nie wyklucza przecież użycia programów graficznych, ale trzeba pamiętać, żeby komputer był narzędziem pomocnym w osiągnięciu celu, a nie takim, które zastępuje nas i któremu podporządkowujemy naszą indywidualność. Z narzędzi cyfrowych w pracy używam pakietu Adobe, tabletu Wacom Intuos, a także skanera A3.
Skąd zainteresowanie książką dla dzieci?
Odpowiem pytaniem na pytanie: Czytać bajki i móc je później zilustrować czy może być coś lepszego?
A konkretnie, bardzo cenię sobie literaturę dla dzieci za to, że bardzo często jest wielowymiarowa i ma w sobie ukryty (w nieoczywisty sposób) przekaz również dla dorosłego czytelnika. Poza tym jest pisana niezwykle obrazowo, co uprzyjemnia pracę ilustratora.
Czym różni się praca nad ilustracjami do książki dla dzieci a ilustracjami do czasopisma dla dorosłego czytelnika?
Myślę, że w przypadku rysowania dla dzieci, trzeba zwrócić uwagę na percepcję czytelnika, która zmienia się wraz z wiekiem. Mają na to wpływ procesy poznawcze np. u dzieci najmłodszych od 3 do 7 roku życia o wyborze obrazu decyduje jego tematyka i kolor. Od 7 roku dziecko dużo większą uwagę przywiązuje do realizmu ilustracji zaś dwunastolatki zaczynają zwracać uwagę na kompozycję i perspektywę. To są takie podstawowe „zasady”, którymi należy się kierować, kiedy pracujemy nad konkretnym projektem.
Dorośli natomiast są dużo bardziej wymagający w kwestii formy przekazu. Ilustrowanie dla „dużych” ludzi działa na nieco innych zasadach, ponieważ ilustracja odnosząca się do np. artykułu nie może być jedynie jego zobrazowaniem, ale wymaga od twórcy dodatkowego, unikalnego komentarza. Interpretacja tekstów dla dorosłych pozwala na użycie skrótów myślowych czy dwuznaczności.
Który moment najbardziej Pani lubi w pracy nad ilustracjami?
Zdecydowanie chwilę, kiedy mogę wreszcie usiąść do rysowania. Najpierw wyznaczam fragmenty tekstu, na których muszę się skupić, nakreśliłam kompozycję, wstępne szkice oraz zbieram wszystkie potrzebne zdjęcia referencyjne, którymi się podpieram podczas rysowania. Po tym wszystkim rozpoczyna się najprzyjemniejsze, czyli właśnie rysowanie.
Czy jest coś, czego nie potrafi Pani narysować?
Chyba nie. Jestem przekonana, że wszystko można zinterpretować na swój sposób.
Z którego projektu jest Pani najbardziej dumna?
To trudne pytanie. Są takie projekty które wydają się przełomowe, ma się odczucie, że dzięki nim weszło się na kolejny stopień rozwoju. W moim przypadku była to pierwsza zilustrowana przeze mnie książka „Kosmonautka”. Teraz się zastanawiam, czy „Duszan” (czyli moja ostatnia książka) nie jest kolejnym takim ważnym krokiem.
Gdyby mogła Pani wybrać dowolną książkę na świecie, którą mogłaby zilustrować, co by to było?
„Gwiezdny Pył”, Neila Gaimana. Co prawda jest to książka dla dorosłych ale wciąż pozostaje baśnią. Uwielbiam Gaimana za światy w których zamyka swoje postacie. Dobór bohaterów z pogranicza różnych wierzeń i mitów bardzo działa na moją wyobraźnię. „Gwiezdny pył” ma świetną konstrukcję, miejsca i postaci. Powinny wreszcie powstać ilustrowane baśnie dla dorosłych!
Wykorzystuje Pani kilka kanałów komunikacji z odbiorcami (konto na Instagramie, Behance, profil na Facebook, blog), który z nich jest najważniejszy? Czy w branży to ważne, by być obecnym w sieci? Czy któryś z nich szczególnie przyczynił się do zdobycia zlecenia?
Jeśli chodzi o pozyskiwanie klientów, to dla mnie najważniejszy był blog. Może dlatego, że obrazuje ciągłość mojej pracy na przestrzeni kilku lat, przedstawia mnie jako bardziej wiarygodną dla potencjalnych zleceniodawców. A może dlatego, że ma prostą i przyswajalną formę prezentacji projektów i jest dostępny dla wszystkich. Nie każdy ma przecież konto na Instagramie, a tym bardziej na Behance (nie mówiąc nawet o popularności tej platformy w Polsce, nawet nie wszyscy artyści zdają sobie sprawę z jego istnienia). Blog jest też największym zbiorem moich prac w sieci. Internet sam w sobie jest bardzo ważnym narzędziem, którego nie należy lekceważyć. Sama obecność twórcy w sieci to, według mnie, w dzisiejszych czasach raczej obowiązek. Zwłaszcza dla tych, którzy chcą na swojej twórczości zarabiać.
Zdarzało się Pani prowadzić warsztaty. Jak wyglądają spotkania z Dorotą Wojciechowską-Danek? Czy są dla dzieci, czy dla dorosłych?
Do tej pory prowadziłam warsztaty jedynie dla dzieci min. na Festiwalu LiterObrazki w Bydgoszczy i Festiwalu Książki Artystycznej dla Dzieci w Białymstoku. Dla mnie to przede wszystkim spotkanie ilustratora z młodym odbiorcą książki, ponieważ zajęcia najczęściej towarzyszą promocji nowej książki. Bardzo sobie cenię tę formę spotkania z czytelnikami, ponieważ mogę zaobserwować jak dzieciaki reagują na obraz który dla nich przygotowałam. Scenariusz warsztatów piszę sama na potrzeby danej publikacji i pod jej kątem dobieram tematy zadań dla uczestników.
Czy są jacyś ilustratorzy, których Pani podziwia?
Bardzo cenię sobie twórczość Tove Jansson. Szczerze mówiąc odkryłam jej książki po raz drugi jako osoba dorosła. Uwielbiam klimat jaki panuje w „Muminkach” – tę mieszankę grozy, mistycyzmu, sielankowości i cynizmu. Uwielbiam!
Czy może nam Pani zdradzić swoje zawodowe marzenie?
Bardzo bym chciała stworzyć własnego pokręconego picture-book’a.
Co robi Dorota Wojciechowska-Danek kiedy nie rysuje? Na Instagramie można oglądać zdjęcia na rowerze (ba! nawet informację o mandacie za jazdę po chodniku), czy słusznie odczytuję, że jest Pani zapaloną rowerzystką?
Tak, to prawda uwielbiam swój rower. Razem z mężem w weekendy wsiadamy na rowery i eksplorujemy poznańskie restauracje i knajpy. Drugą moja ulubioną formą relaksu jest joga, bardzo mnie odpręża i nie pozwala zamienić się w krewetkę siedzącą przy komputerze.