Okładka artykułu Sekret kryje się w szczegółach — Wywiad z House of Retouching
Wywiady

Sekret kryje się w szczegółach

Wywiad z House of Retouching

Zdjęcie autora Monika Suchodolska
0

House of Retouching to studio specjalizujące się w postprodukcji fotografii modowej, portretów i sesji komercyjnych. Prowadzą je Krzysztof Gadomski i Tomasz Kozakiewicz. W pracy stawiają na pełen profesjonalizm na najwyższym poziomie. Mają swoje biura w Krakowie i Londynie. Odpowiedzialni są za postprodukcję fotografii Jasona Bella promujących film Suspiria, które oglądać możecie na łamach magazynu Vanity Fair tutaj.

Tomasz Kozakiewicz

Wyjątkowy klimat horroru, który niedawno wszedł do polskich kin, został przez House of Retouching przełożony na fotografie z sesji. Nie jest to oczywiście jedyny projekt studia, które ma w swoim portfolio fotografie dla takich klientów jak Netflix, Vogue, Warner Brothers a nawet brytyjskiej rodziny królewskiej. Krzysztof Gadomski i Tomasz Kozakiewicz opowiedzieli nam o swojej pracy.

Na początek chciałabym, żebyśmy porozmawiali o retuszu fotografii od strony technicznej. Jakie narzędzia są niezbędne do wykonania profesjonalnego retuszu zdjęcia?

Tomasz Kozakiewicz (TK): W naszym wypadku są to Capture One Pro oraz Photoshop od strony programów. Jeśli mówimy o sprzęcie, będą to dobry monitor, komputer ze sporą ilością RAMu i dobrą kartą graficzną oraz tablet. Pracujemy na sprzęcie Eizo, Wacom i Mac.

Krzysztof Gadomski
Krzysztof Gadomski

Krzysztof Gadomski (KG): Dodałbym jeszcze właściwe oświetlenie otoczenia, zarówno pod kątem jasności, jak i temperatury oraz właściwą kalibrację naszego monitora w tymże środowisku.

Czy możecie opowiedzieć krótko jak przebiega proces retuszu? Czy macie jakiś „system”, czy jednak do każdego zdjęcia podchodzicie indywidualnie.

TK: Z jednej strony do każdego zdjęcia podchodzimy całkowicie indywidualnie. Analizujemy je pod wieloma kątami, biorąc pod uwagę nie tylko jego treść, ale i efekt, który chcemy osiągnąć. Do tego dochodzą wymagania klienta, fotografa, trendy… Z drugiej strony mamy bardzo ścisłą metodologię pracy, której trzymamy się bardzo kurczowo. Pozwala nam ona pracować zespołowo i jednocześnie uwalniać się kreatywnie, bo metoda pracy staje się intuicyjna i nie stanowi już ograniczenia.

KG: Może wydaje się to skomplikowane, ale tylko na samym początku. Tak, jak Tomek wspomniał, kiedy sprawdzamy, naprawiamy czy korygujemy techniczne aspekty za każdym razem, na tych samych etapach postprodukcji, nie musimy się nad nimi zastanawiać i cały swój kreatywny potencjał uruchamiamy we właściwych momentach.

zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching

Metody retuszu są różne i w różny sposób można się ich uczyć. W sieci na przykład można znaleźć wiele „tutoriali” uczących retuszu, ale tak naprawdę duża część wskazówek w nich zawartych pokazuje bardziej jak rozmywać „niedoskonałości”. Czego Wy nigdy nie robicie podczas korekcji np. twarzy?

KG: Osobiście tylko na samym początku próbowałem coś podejrzeć, ale bardzo szybko porzuciłem tę ścieżkę czerpnia wiedzy. Moim skromnym zdaniem, niewiele to uczy. Żeby szerzej i w pełni skorzystać z “tricku”, czy narzędzia, musimy dokładnie wiedzieć, czy też rozumieć, na jakiej zasadzie to działa, a bardzo rzadko jest to wytłumaczone. Więc owe tutoriale na ogół działają tylko w określonych warunkach. Gdy rozpoczynałem swoją przygodę z postprodukcją, podpatrzyłem parę “dobrych sposobów”, które za każdym razem starałem się przenieść na swój obraz i miałem z tym problem. Bo raz działały, a raz nie i nie miałem pojęcia, z czego to wynika. To wprowadzało duży chaos w mojej pracy oraz dużą niespójność w efektach końcowych. Nie wspominając o braku spójności ze zdjęciami Tomka. Dla nas był to impuls, dzięki któremu postanowiliśmy stworzyć własny, czytelny i spójny sposób obróbki. Działa on po dziś dzień, już kilkanaście lat.

TK: Ciężko mi oceniać tutoriale, których nie oglądam (śmiech). Gdy zaczynaliśmy, często próbowaliśmy znaleźć coś w sieci i wówczas bardzo dużo eksperymentowaliśmy. Obecnie zmiany w metodach pracy są znacznie mniejsze, a te, które można znaleźć w tutorialach rzadko pasują do naszego systemu obróbki, więc rzadko z nich korzystamy.

Coś czego na pewno nie używamy to frequency separation i podobne metody. Nie rozmydlamy. Generalnie nie chodzimy na skróty.

zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching
zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching

Prowadzicie warsztaty, w jaki sposób uczycie, na co kładziecie największy nacisk i jak wyglądają zajęcia z Wami?

TK: Nasze warsztaty to bardzo praktyczne zajęcia. Zawsze przywozimy dużo sprzętu, który uczestnicy dodatkowo mogą przetestować. Staramy się w efektywny sposób pokazać dokładnie jak pracujemy w naszym studio. W trakcie zajęć odpowiadamy na każde pytanie. Nie mamy tajemnic, których nie zdradzamy. Sekret oczywiście kryje się w szczegółach, ćwiczymy z uczestnikami przechodzenie przez cały system, ale nie jesteśmy w stanie nauczyć ich wrażliwości, którą w sobie odkrywaliśmy przez ponad dekadę. Dajemy im jednak schemat, którego używamy, a który znacząco skraca czas dojścia do naszego poziomu.

Obecnie obserwujemy, że osoby pracujące u nas w studio są w stanie dojść w przeciągu dwóch trzech lat do poziomu zbliżonego do naszego. To gigantyczny krok do przodu, my dochodziliśmy do tego przez dziesięć lat, eksperymentując i popełniając tysiące błędów.

KG: Ale trzeba przyznać, że długo pilnowaliśmy ludzi z naszego zespołu, by nie odchodzili od wypracowanego schematu. Ta konsekwencja jest trudna szczególnie dla osób, które dłużej zajmują się postprodukcją - mają swoje naleciałości, swoje zasady, które dla innych są nieczytelne i trudne, bądź nawet niemożliwe do powtórzenia. To znacznie zamyka ich możliwość rozwoju, powiększenia zespołu czy współpracy z innymi. Już nie wspominając o utrzymaniu stylu/klimatu każdego z obrazków danej sesji. Tak więc wszelki opór został złamany nie siłą, a dowodami, że w zespole pracującym nad jedną sesją po prostu nie można pracować wedle własnego uznania. Mamy z Tomkiem to za sobą, dzięki czemu nasz zespół czerpie z tego doświadczenia i nie raz słyszeliśmy, że to faktycznie działa.

Jedna z Waszych ostatnich sesji to okładka i postprodukcja fotografii promujących Suspirię. Z którego zdjęcia z tych zdjęć opublikowanych w Vanity Fair jesteście najbardziej zadowoleni i dlaczego?

KG: Okładka była najbardziej wymagająca z całej sesji. Zdradzę, że połączenie różnych zdjęć nie było łatwe, ale musieliśmy wykonać jeszcze kilka niezwykle trudnych zabiegów, o których niestety nie możemy już mówić. Ale jeśli ja miałbym wybrać zdjęcie, z którego jestem najbardziej zadowolony… oj, to ciężkie zadanie, za dużo jest tu ładnych perełek. Mógłbym powiedzieć, że część sesji z ujęciami w klimacie prób tanecznych jest dla mnie wiodąca.

TK: Zdecydowanie okładka wygrywa. 

zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching
zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching

Zdjęcia szkoły tanecznej wykorzystują stylistykę horroru, są cieplejsze, klimatyczne, nawiązują bezpośrednio do filmu i gatunku. W jaki sposób osiągnęliście ten efekt? Co było najtrudniejsze, na czym Wam najbardziej zależało?

TK: Tu kluczowym elementem zmiany jest grading czyli koloryzacja. My wykonujemy ją w Capture One. Takie zmiany są bardzo subiektywne. Szczególnie, gdy mamy uzyskać jakieś uczucie. Jak oddać uczucie kolorem? Nie ma tu oczywiście gotowej recepty. W moim wypadku była to kwestia przywołania doznań strachu i alienacji i pracowania nad zdjęciem tak długo, żeby „widzieć” je odzwierciedlone w obrazie.

KG: Oddanie uczuć kolorem to ciężki i czasochłonny proces. Dla mnie jednak ważny jest tu pewien miks uczuć, z których jedne zbudowane są gradingiem, inne kadrem, mimiką oraz pozą uchwyconych osób. Na pierwszy rzut oka widz odnosi miłe, ciepłe wrażenie, ale gdy zaczyna się przyglądać, budzi się ten niepokój, niepewność. Ta ciekawość widza podszyta lękiem daje poczucie, że to dobrze przygotowany materiał.

Retusz skóry i włosów to jedno, ale równie trudna jest właściwa obróbka ubrań, które ma na sobie modelka. Muszą wyglądać piękne i naturalnie. Nie jest to łatwe, kiedy mamy do czynienia z różnymi materiałami. W przypadku sesji dla Vanity Fair wrażenie robi szczególnie zielona suknia Małgorzaty Beli. Jak pracujecie nad takim wyglądem tkaniny?

KG: Kluczowa jest tu dokładna analiza obrazu. Musimy “odfiltrować” załamania czy takie zachowania materiału, które odciągają wzrok, które nie pomagają, a przeszkadzają. Te naturalne od takich, które powstały w wyniku wymięcia w trakcie sesji lub po prostu złego ułożenia. Nie można wszystkiego usunąć, bo wtedy materiał już nie będzie materiałem, a np. zbroją, zieloną w dodatku. Oprócz usuwania, równie dużo, jeśli nie więcej dodajemy. Rysujemy tkaniny, budujemy ich przestrzenność, podkreślamy budowę ciała, na którym tkanina się znajduje, akcentujemy charakterystyczne dla nich ozdobne elementy np. hafty.

TK: Dla mnie kluczowe dla takich tkanin jest światło. To refleksy, cienie, załamania sprawiają, że odbieramy tkaninę jako grubą, zwiewną, błyszczącą lub matową. Stąd też staramy się korzystać z bogactwa, jakie ma w sobie plik RAW i malować światłem, aż tkanina zdaje się płynąć tak, jak to sobie wyobrażamy. Jednocześnie, jak Krzysztof mówił, staramy się nie przesadzać. Trzeba pozostać wiernym zdjęciu, zamysłowi fotografa, ale również całej jego ekipy stylistów i scenografów.

Zdjęcia aktorek z filmu „Suspiria” wyglądają zupełnie inaczej niż te ze szkoły. Dlaczego?

TK: To była świadoma decyzja fotografa i klienta.

KG: Od początku obie serie zdjęć miały być utrzymane w innych stylach kolorystycznych. W sumie mogę tylko się domyślać, ale te z aktorami raczej aspirują do zdjęć PR-owych aktorów. Tym bardziej, że brak w nich jakichkolwiek atrybutów wiążących je z baletem oraz całą filmową historią. Drugi set natomiast przenosi nas teoretycznie w miejsce akcji oraz kto będzie w nią uwikłany. No i tu trzeba właśnie było zbudować te mieszające się, sprzeczne uczucia.

zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching
zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching

Co jest najtrudniejsze, kiedy pracuje się ze zdjęciami osób sławnych?

TK: Pozostanie wiernym ich wizerunkowi, a jednocześnie odnajdywanie ich wewnętrznego piękna. Ale dotyczy to każdej osoby. Celebryta to też człowiek. Może dodałbym, że nieraz nad celebrytą pracuje się łatwiej, gdyż mniej wolno zmienić w jego wizerunku. Wynika to z tego, że wszyscy wiedzą, jak wygląda. Na szczęście nie mamy do czynienia zbyt często z prośbami o przesadzony, sztuczny retusz.

KG: Pod tym względem trendy znacznie się zmieniły w stosunku do czasów, kiedy zaczynaliśmy.  Przyznaję, że bardzo mnie to cieszy. W postprodukcji zdjęć osób sławnych nie ma nic specjalnie trudnego. Jak już Tomek wspomniał, to też są ludzie. Gdy kogoś nie znamy, warto troszkę poszperać i zobaczyć, jak ta konkretna osoba wygląda w innym otoczeniu czy świetle, z innej perspektywy, jaką ma budowę ciała i czy posiada znaki szczególne, które trzeba koniecznie zachować.

Retuszowaliście również fotografie brytyjskiej rodziny królewskiej z chrzcin księcia Jerzego. Opowiedzcie proszę o tym projekcie, jakie były wymagania wobec Waszej pracy, na co zwracaliście szczególną uwagę.

TK: Nie mogę wdawać się w żadne szczegóły. Była to bardzo wymagająca sesja przede wszystkim pod względem czasowym, gdyż mieliśmy na to jedynie jedną noc. Kluczowa jednak była atmosfera radości i doniosłości momentu. Z pewnością było to wydarzenie, które z nami pozostanie. Historyczna chwila.

zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching
zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching

KG: Ja też nic nie zdradzę (śmiech). Jestem bardzo zadowolony z ostatecznego efektu, ale ze mną pozostanie również odczucie ogromnej presji czasowej oraz waga tej wyjątkowej sesji. Nie było tu miejsca na błąd, pomyłkę czy niedociągnięcie. Nie było też czasu na poprawki i konsultacje. Tutaj wszystko musiało być po mistrzowsku od samego początku. Był to swego rodzaju test naszych umiejętności i doświadczenia.

Skoro to był test to może porozmawiajmy na koniec o failach. Zdarza się, że na fotografiach w czasopismach modelkom brakuje kończyn, mają zbyt długie szyje lub gdzieś wkrada się dodatkowa ręka. Zdarzały Wam się tego rodzaju wpadki?

TK: Na szczęście wciąż do tego nie doszło. Mamy dość złożony proces akceptowania i kontroli jakości. Takie sytuacje pojawiają się w wyniku pośpiechu i zmęczenia. Ludzie zazwyczaj nie zdają sobie sprawy z tego jak złożona jest postprodukcja zdjęcia, a jednocześnie jak duża jest nieraz presja czasowa. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi popełniającymi czasami błędy. Na szczęście w odróżnieniu od chirurga my możemy się cofnąć z naszą pracą bez uszczerbku na zdrowiu pacjenta.

zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching
zdjęcie Jason Bell dla Vanity Fair / portfolio House Of Retouching

KG: Jest to kolejny dowód na to, że nasz workflow się sprawdza. Obejmuje nie tylko samą postprodukcję, ale także wiele zasad dotyczących sesji, np. w którym momencie finalny materiał może opuścić nasze studio z naszym podpisem. Takie momenty świadczą o naszym poziomie i profesjonalizmie. Gdyby nam się tu zdarzył jakiś wypadek typu amputacja, czy trzecia ręka, stracilibyśmy zaufanie naszych klientów, które bardzo trudno jest odbudować. Czasami bywa to nawet niemożliwe. Zdarza się nam wysyłać materiał bezpośrednio do wydawcy, bo nie ma czasu na akcept klienta. To jest najwyższy stopień zaufania, o które musimy bardzo dbać.

Imponujące prace ze studia House of Retouching możecie obserwować na mediach społecznościowych:

To może Cię zainteresować