Ilustruje książki dla dzieci i artykuły prasowe. Jej prace cechuje przemyślana kompozycja, silny kolor i pomysłowy dobór środków. Jest jedną z najpłodniejszych polskich artystek młodego pokolenia. Nam opowiedziała o swojej pracy i inspiracjach.
Mieszka Pani we Wrocławiu. Jakie to jest miasto dla ilustratora?
Cóż, wolałabym mieszkać w Rzymie albo przynajmniej w Bolonii.
W wywiadzie na wortalu RYMS powiedziała Pani, że „Są też projekty pułapki, których ukończenie utrudniają sami klienci. Jeden z nich ciągnął się pół roku.”. Czy może Pani wyjaśnić, jak wygląda współpraca z klientem w pracy ilustratora? Jak duży wpływ ma klient na efekt końcowy i co tak naprawdę sprawia, że trudno jest czasami osiągnąć porozumienie?
Podstawą owocnej współpracy jest wzajemny szacunek. Przyjemnie pracuje się z klientem, który obdarza mnie zaufaniem, i który potrafi jasno wyłożyć swoje oczekiwania. Kiedy każdy zna swoje miejsce i rolę, wtedy rozmowa, korekta, ewentualne zmiany w projekcie odbywają się na profesjonalnym, przyjemnym poziomie. Doceniam, kiedy klient szanuje mój czas i podobnie jak ja, dotrzymuje terminów.
Trzymam się schematu współpracy, wypracowanego na przestrzeni ostatnich 10 lat. Zaczynam od ustalenia wspólnie z klientem warunków – terminów, wynagrodzenia, draftu umowy, wstępnego briefu. Następnie podpisujemy umowę. W końcu otrzymuję szczegółowy opis projektu i mogę zacząć pracę. Zazwyczaj rysuję w 3 etapach: zaczynam od przygotowania kilku szkiców ołówkiem, które przesyłam do akceptacji. Kiedy wybierzemy jakiś projekt, przedstawiam jeszcze szkic kolorystyczny i zabieram się za rysowanie ostatecznej wersji. Podgląd gotowej pracy przestawiam klientowi i kiedy tylko ten odpisze mi, że jest „OK”, wysyłam potrzebne pliki. No i fakturę.
Kultura pracy czyni cuda.
Lubi Pani pracować z brief’em, czy woli mieć pełną swobodę artystyczną?
To zależy od projektu. W przypadku książek dla dzieci wolę samodzielnie interpretować tekst i szukać odpowiednich środków wyrazu. Często ilustruję poezję a – w jej przypadku – byłoby bardzo uciążliwe, być skazanym na cudze pomysły.
Przy pracy nad projektem komercyjnym szczegółowy, klarowny brief jest niezbędny. Zdarza się, że klient, mając problemy ze sprecyzowaniem swoich wymagań, oferuje mi pełną swobodę artystyczną. Doświadczenie podpowiada mi jednak, że zwiastuje to kłopoty. Niekończące się poszukiwania, próby, ciągłe poprawki na gotowym już materiale. Za niezdecydowanie klienta zazwyczaj płaci projektant.
Zaufanie, ale też jasno wyłożone zasady, to złoty środek. Wspaniale współpracuje mi się z redakcją QUARTZa. Rysuję dla nich ilustracje do działu Quartz At Work. Zaproponowali mi współpracę świadomi moich możliwości, po dokładnym zapoznaniu się z moim portfolio. Do każdego rysunku otrzymuję temat i jego krótkie rozwinięcie. Interpretacja i ujęcie tematu należą do mnie. Spośród kilku szkiców, redakcja wybiera najlepszy i mogę przygotować wersję do publikacji. Dzięki zasadom, które ustaliliśmy na początku współpracy, mam dużo swobody.
Unikam rysowania ilustracji dyktowanej przez klienta. Wyjątkiem jest moja współpraca z CMYK Vintage Design – zespołem tworzącym okładki dla Penguin Random House. Zilustrowałam dla nich 5 okładek powieści Vity Sackville-West. Do każdej okładki otrzymałam bardzo dokładny brief, zawierający opisy pożądanych scen. To było spore wyzwanie – uniknąć banału, stworzyć coś interesującego i zgodnego ze sobą. Z drugiej strony praca szła sprawnie, bo podano mi już treść. Mogłam zatem skupić się na formie.
Jest Pani w zasadzie samoukiem, ponieważ studia ukończyła Pani na kierunku historia sztuki. Proszę zdradzić, jak uczyła się Pani rysować? W jaki sposób zdobywała Pani wiedzę, bo rozumiem, że umiejętności przyszły wraz z praktyką.
Rysowałam od małego. Uczyłam się z albumów, z książek o sztuce, których mieliśmy w domu sporo. Jeszcze jako dzieciak lubiłam rysować z modela, prosiłam najbliższych, aby mi pozowali, ustawiałam sobie martwe natury, malowałam pejzaże. Skończyłam Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych we Wrocławiu broniąc dyplom w pracowni jubilerskiej. Nie mam natomiast tytułu z akademii. Nie zdecydowałam się na ASP targana wątpliwościami, czy jestem wystarczająco dobra. Nie sprzyjała też temu moja sytuacja życiowa.
Od lat pochłaniała mnie historia sztuki i odczuwałam potrzebę zdobywania wiedzy, poszerzania horyzontów w tej dziedzinie. Zdałam więc na wrocławski wydział historii sztuki. Bez rysowania wytrzymałam rok. Będąc na 4. roku realizowałam już pierwsze zlecenia ilustratorskie.
Nie miałam chyba żadnej specjalnej metody. Po prostu – im więcej się rysuje, tym lepiej się to robi.
Czy rysując kilka godzin każdego dnia można mieć blokadę artystyczną?
Codzienna praca rozwija. Każda kolejna godzina spędzona nad ilustracją przynosi nowe pomysły, kreska się wzmacnia. To trochę jak gra komputerowa. Nie możesz się oderwać, nie chcesz wrócić do świata, który czeka poza pracownią. Czasem zdarza mi się być przepracowaną. Taką słabość pokonuję dalszą pracą, szczególnie jeśli gonią mnie terminy. Po zamknięciu dużego projektu potrzebuję przynajmniej dwóch dni na odpoczynek. Bywa, że pierwszy dzień pracy nad nowym zleceniem jest bolesny. Pomysły wydają się miałkie, kreska niepewna. Zarysowuję to znużenie i następnego dnia jest już lepiej. W moim przypadku to nie codzienna praca wpływa negatywnie na moją kreatywność, a raczej zwykłe życie, stres, grypa, bałagan w kuchni, klienci zalegający z opłaceniem faktur.
Jakie prace lubi Pani tworzyć najbardziej?
Kiedy mogę zilustrować dobry, ciekawy tekst – wtedy mam największą satysfakcję z pracy. Przyjemnie rysowało się do wierszy Ficowskiego czy Grochowiaka, do tekstów publikowanych w Przekroju, w Chimerze. Lubię też rysować dla dzieci. Ostatnio największą radość czerpię z projektów, które pozwalają mi na tworzenie śmiałych kompozycji, mniej realistycznych. Jesienią ukaże się taka książka dla dorosłych z kilkoma moimi ilustracjami.
Czy jest coś, czego nie potrafi Pani narysować?
Raczej nie. Wszystkiego da się nauczyć.
Czy korzysta Pani z referencji, czy raczej wszystko pochodzi z wyobraźni lub pamięci?
Ostatnio spędziłam 3 dni na przeglądaniu zdjęć z krokodylami. Jednym z bohaterów książki, nad którą teraz pracuję, jest krokodyl. Konwencja jest taka, że wszystkie zwierzaki są uczłowieczone, chodzą na dwóch łapach, są ubrane, mieszkają w kamienicy. I to okazało się bardzo trudne. Krokodyl w spodniach, w wielu ujęciach, często dynamicznych. I jeszcze zależało mi na uchwyceniu pokraczności tego zwierzaka.
Podczas pracy nad tą samą książką tańczyliśmy w domu, wymyślając kroki dla jednego z bohaterów. Rysując często stroję miny, bez zaglądania w lustro. To w jakiś sposób ułatwia mi przelanie danej emocji na twarz bohatera.
Czasem trzeba sobie przypomnieć, jak coś wygląda, zajrzeć do sieci, albo do książki, innym razem trzeba to przetestować na sobie.
Jakich narzędzi Pani używa? Warsztatowych i cyfrowych.
Łączę techniki analogowe z cyfrowymi. Lubię malować gwaszem, rysować kredkami, wycinać i kleić. Kiedy mam czas, robię linoryty. Do prac cyfrowych przygotowuję własne materiały; to są desenie, tekstury, kształty, które skanuję i wrzucam do mojej bazy. Modyfikuję też kupne pędzle, tak by wyciągnąć z nich indywidualny dukt. Szkice wykonuję zawsze na papierze, moim ulubionym ołówkiem mechanicznym, od Rotringa. Skanuję je i wrzucam do Photoshopa. Dalej rysuję już na tablecie, używając moich pędzli i tekstur. Od kilku miesięcy pracuję na Wacom Cintiq 22HD, wcześniej rysowałam na Wacom Intuos Pro L.
Jako historyk sztuki jest Pani z pewnością opatrzona z dziełami z całego świata. Proszę zdradzić, kto jest Pani ulubionym artystą?
To by była niekończąca się lista, wciąż uzupełniana. Może powiem, kto jest moim ulubionym artystą na dziś? – Kerry James Marshall.
Portal Eye on Design doszukuje się w Pani ilustracjach wpływu Picassa i Matisse’a. Co Pani sądzi o takim porównaniu?
Cały świat zna Picasso. Kiedy coś jest zgeometryzowane, perspektywa się łamie to musi być Picasso! Moja sąsiadka z rodzinnej miejscowości, widząc, mnie, dzieciaka malującego coś na podwórku, wołała do mnie „o! Nasz Picasso!”. A kiedy ucięłam sobie pogawędkę z kierowcą taksówki i zdradziłam mu, czym się zajmuję upewnił się: „Acha, to takie Pikaso pani robi?”.
Osobiście wolę Legera, a z wspominanej dwójki Matisse’a. Natomiast inspiracji szukam daleko poza ich pracowniami. Od średniowiecznych obrazów i rzeźb sakralnych, przez japoński drzeworyt, malarstwo Velazqueza, Balthusa, Niny Chanel, Fortunato Depero, Arroyo, grafiki Masereela, komiksy Burnsa, Presla, Javiera Olivaresa czy Mœbiusa. Interesuję się też etnografią, mitologiami – ludowe stroje plemienne, wytwory materialne pierwotnych czy odległych kultur – i tak zataczamy koło, wracamy do Pablo. Przypuszczam, że skojarzenia moich ilustracji z jego sztuką wynikają często z naszych wspólnych inspiracji.
W jaki sposób pracuje Pani z tekstem książki, aby ilustracje nie powielały tego, co jest w niej napisane?
Zadany tekst czytam wiele razy. Oznaczam te fragmenty, które wywołują ciekawe skojarzenia, albo wydają mi się wyjątkowo plastyczne. Teksty, które ilustruję pozostawiają sporo miejsca na inwencję ilustratora. Naturalnie, rysunek powinien być związany z tekstem, któremu towarzyszy – emocje, nastrój powinny się zgadzać. Niedawno czytałam ciekawy artykuł o ilustracji dedykowanej najmłodszym. Autorka podała tam przykład nieudanej ilustracji – takiej, której dynamika rozmijała się z dynamiką tekstu. Opowiadanie opisywało pełną niebezpieczeństw morską przygodę. Ilustracje towarzyszące przedstawiały natomiast bohaterów we frontalnych, statycznych ujęciach, w jakiejś zmyślonej przez ilustratorkę przestrzeni.
Ilustrując książki dla dzieci staram się w subtelny sposób dopowiadać historię podaną w tekście. Szczególnie poezja pozwala na stworzenie takiej równoległej narracji. Jeszcze inaczej jest przy tworzeniu picture-booków. Tam tekst i rysunek są równe sobie i dopełniają się wzajemnie. Rysunek na równi ze słowem niesie treść.
Na Pani fanpage’u na Facebooku znaleźć można film, w którym prezentuje Pani makiety do książki dla dzieci. Czy jest to stały element pracy nad książką?
Szkicowanie to najważniejszy etap w mojej pracy twórczej. Im więcej wykonam prób, więcej sprawdzę możliwości, tym lepszy będzie efekt końcowy. Przy pracy nad książką makiety są niezbędne. Ilustracja musi układać się z tekstem na stronie a kolejne sceny, w przypadku książki obrazkowej, powinny się ze sobą wiązać.
Zaczynam od rysowania miniaturowych rozkładówek. To są bardzo pobieżne szkice. Dopracowuję je, wciąż bez detalu. Sprawdzam, jak układa się historia. Następnie rysuję już w formacie docelowym, z dbałością o detal, z miejscem na tekst.
Czy zajmuje się Pani projektowaniem typografii i składem książek czy skupia się Pani na dostarczeniu ilustracji?
Większość książek, jakie zilustrowałam zaprojektował i złożył Mikołaj Pasiński, mój partner zawodowy i życiowy. To ogromny komfort pracować w ten sposób – móc w każdej chwili porozmawiać o projekcie, razem go wymyślać, testować, zmieniać – bez ograniczeń komunikacyjnych. Kiedy pracujemy nad książką, ona towarzyszy nam bez przerwy; to nie są wyliczone godziny w biurze, tylko przyjemny, powolny proces.
Na potrzeby ilustracji wykonuję czasem ręczne liternictwo. Chciałabym mieć więcej okazji do tworzenia takich typograficznych projektów. To dobra zabawa.
Nad czym Pani obecnie pracuje?
Mam teraz urlop i poświęcam go na rysowanie autorskiej książki dla dzieci. Do regularnych zleceń wracam we wrześniu.
Jest Pani dość aktywna na mediach społecznościowych. Jaką rolę w pracy ilustratora gra dzisiaj obecność w internecie?
Kilka lat temu doszłam do wniosku, że nie potrzebuję agenta. Klienci znajdują mnie sami. Ja zaś potrafię zadbać o interesy, umowy, płatności. Prowadzenie kilku kont społecznościowych nie wymaga wielkiego nakładu pracy. Sporo nauczyłam się też od Yuko Shimizu, która na swoim FB opowiadała niegdyś o tym, jak ważna jest obecność w sieci, w jaki sposób prowadzić konto, by było interesujące. Dla ilustratora chyba najważniejszy jest Behance. Kiedy mój projekt ląduje wyróżniony na pierwszej stronie dosłownie po chwili odbieram pierwsze maile z propozycjami współpracy.
Zdradziła Pani kiedyś, że pierwszym recenzentem Pani pracy jest małżonek. Czy zdarza mu się krytykować?
Na konstruktywną krytykę właśnie liczę. Nie zawsze łatwo mi jej wysłuchać, czasem się sprzeczamy. Czasami nie słucham i zagłuszam jego uwagi. Ostatecznie jednak doceniam wkład Mikołaja i jego pomysły, które wnoszą sporo dobrego do moich prac.
Ma Pani swoich ulubionych ilustratorów?
Niezmiennie uwielbiam Tove Jansson (autorka Muminków – przyp. red .). Podwójnie: za ilustracje i za pisarstwo.
Jaka jest idealna ilustracja?
Prosta i inteligentna. Lubię ilustracje zabawne, błyskotliwe. Lubię erudycję w ilustracji. Doceniam dobry, porządny warsztat, ale nie imponują mi superrealistyczne, pełne detalu, epickie rysunki. Za genialne uznaję te cechujące się lekkością.
Gosię Herbę możecie śledzić online na:
Spotkacie ją także na żywo, podczas nadchodzącej konferencji GrafConf 2018, na której opowie o tym jak wygląda proces projektowania ilustracji do książek i na potrzeby prasy. Zdradzi, gdzie szukać inspiracji i jak zrobić dobry research.