Ilustruje książki dla dzieci i dorosłych. Jest mistrzynią w budowaniu gęstej atmosfery i klimatu barokowego koszmaru, co udowodniła w jednej z najnowszych publikacji. O pracy nad „Horrorem”, inspiracjach i projektowaniu książek rozmawiamy z Emilią Dziubak.
Udzieliła Pani obszernego wywiadu do książki „Ten łokieć źle się zgina”. Między innymi z niego wiemy, że tę formalną naukę artystyczną odbyła Pani w liceum plastycznym w Nałęczowie, ale go Pani nie ukończyła. Zamiast tego był wyjazd do Szwecji, a później powrót do szkoły, jednak już do technikum budowlanego. Mimo to nie zrezygnowała Pani z malowania ani aplikowania na studia artystyczne. Jak to się stało, że to pragnienie tworzenia obrazów było w Pani takie silne?
Zawirowania w życiu spowodowały, że skończyłam właśnie technikum budowlane. Poszłam do tej szkoły przekonana, że w żaden sposób nie przeszkodzi mi ona w rozwijaniu się też w kierunku artystycznym. To pragnienie, aby być twórcą towarzyszyło mi praktycznie od zawsze, niezależnie od tego gdzie akurat się znajdowałam i czym akurat musiałam się zajmować. Oczywiście, jako młoda osoba dążyłam do tego, aby zdobyć profesjonalne wykształcenie i uważałam to za bardzo ważne. Teraz mam już trochę łagodniejsze podejście do tej kwestii. Znam wielu świetnych artystów, ilustratorów, którzy nie mają formalnego wykształcenia artystycznego. W moim przypadku myślę, że po prostu z tego rodzaju pragnieniem już się urodziłam. Od zawsze było bardzo silne i to głównie ono ukształtowało moją osobowość.
Ukończyła Pani grafikę, ale jak wiemy, zawodowo zajmuje się Pani ilustracją. Czy zdarza się Pani jeszcze tworzyć w technikach graficznych?
W grafice warsztatowej mamy do czynienia z wieloma, bardzo pracochłonnymi i czasochłonnymi technikami. W chwili obecnej nie mam czasu ani warunków, aby tak pracować. Przyjęłam inną metodę.
Prace, których nie pokazywała Pani profesorom na ASP, umieszczała Pani w Internecie. Jak internauci odebrali Pani ilustracje?
Te reakcje były głównie pozytywne, chociaż zdarzały się i negatywne. Bardzo mnie to wtedy motywowało, ale tak naprawdę pierwsze prace umieszczałam bardziej dla rozrywki niż z myślą o przyszłej pracy zawodowej. To były te początki, które spowodowały, że weszłam w świat ilustracji.
Jak nauczyła się Pani projektować książki dla dzieci? Czy był ktoś, kto pokazał Pani jak mają być przygotowane materiały?
Projektowania książek uczyłam się na własnych błędach. Moja pierwsza zaprojektowana książka „wołała o pomstę do nieba” jeśli chodzi o ilość błędów w przygotowaniu plików. Do tej pory nie mogę z nimi dojść do ładu. Niestety, ogólna wiedza, którą miałam po studiach na niewiele się zdała, gdy musiałam przysiąść do komputera i przygotować pliki do drukarni. Ułatwieniem dla mnie było to, że pierwszy wydawca (u którego debiutowałam) zaprowadził mnie do drukarni, w której powstawała nasza książka. Miałam więc możliwość zobaczenia, jak cały proces wygląda „od kuchni”.
Jak dużą cześć pracy wykonuje Pani „analogicznie”, a ile dzieje się na komputerze?
W pierwszych latach mojego ilustrowania pracowałam tylko na komputerze, rysując na tablecie w programach graficznych. Ostatnio jednak zaczęłam łączyć ilustracje wykonane kredką na papierze z tymi narysowanymi na tablecie. To, co powstaje, jest wynikiem działań zarówno „analogowych” jak i cyfrowych.
Pani prace są bardzo tradycyjne, jeśli porównamy je z innymi ilustracjami, które zdobią książki dla dzieci (ale nie tylko). W jaki sposób wypracowała Pani swój styl, z czego brała Pani inspiracje?
Od zawsze fascynowało mnie dawne malarstwo. Na nim ukształtowałam swoją wrażliwość. Inspiruje mnie w nich umiejętność zamknięcia w obrazie specyfiki czasów, w których żył dany twórca. Gdy patrzę na malarstwo holenderskie z XVII wieku albo na polskie malarstwo z XIX wieku nie widzę w nich wymuskanych realistycznych obrazów. Tu kompletnie nie o to chodzi. Widzę w nich „kapsuły czasu” z dawnych lat i kody danych epok.
Dzięki nim mogę przenieść się w czasie. To uczucie jest bardzo inspirujące i staram się je przemycić też w swojej pracy. Oczywiście, nie we wszystkich książkach mogę sobie pozwolić na inspirację malarstwem. Są takie, szczególnie te edukacyjne, albo dla maluchów, które wymagają prostej, czytelnej formy. Staram się wtedy wypracować kompromis.
Jedną z najnowszych książek z Pani ilustracjami jest „Horror”. Czy może Pani zdradzić, jak otrzymała Pani to zlecenie i jak zareagowała na tematykę książki?
To bardzo specyficzne zlecenie, które trafiło do mnie spontanicznie. Z wydawcą byłam umówiona na realizację zupełnie innego projektu. Któregoś dnia przysłał mi jednak na próbę kilka warzywnych opowieści. Tak mi się spodobały, że zdecydowaliśmy się na pracę nad Horrorem.
W tym temacie czuję się jak u siebie w domu, ale podeszłam do niego bardzo ambicjonalnie. Ilustracje powstawały długo i miały być właśnie takie, jakie sobie wymarzyłam. Ozdobne, dopieszczone w każdym detalu i – oczywiście – działające na wyobraźnię. Bardzo dobrze czuję się w tematach, w których zamiast ludzi występują zwierzęta albo rośliny. Jedzenie natomiast to coś, co towarzyszy nam zawsze i każdemu z nas jest w jakiś sposób bliskie. Mnie zawsze fascynowały takie „spożywcze” tematy.
Czy wymyślenie ilustracji było łatwe? Od razu udało się Pani wczuć w klimat tych historii?
Ilustracje do Horroru pojawiały się w mojej głowie same. To ten typ książki, gdzie bohaterowie dyktują warunki (śmiech). Uwielbiam to uczucie ponieważ wtedy wiem, że prace nie są przekombinowane i niemalże same „pchają się” na ten świat. Ja jedynie mogę odczuwać stres, czy pod względem warsztatowym uzyskam to, co siedzi w mojej głowie.
Ilustracje do tej książki są bardzo bogate, a te ramki okalające tekst wręcz barokowe. Jak długo trwała praca nad Horrorem i czy autorka tekstów miała wpływ na jego oprawę graficzną?
Trudno mi dokładnie napisać, ile trwała praca nad tą książką. Wydawca czekał na nią ponad 2 lata, a sama praca przy ilustracjach to na pewno ponad rok z przerwami. Madlena (Szeliga – przyp. red.) nie wtrącała się w oprawę graficzną, więc miałam pełną swobodę, z której z przyjemnością skorzystałam.
Jak wygląda proces wymyślania ilustracji? Czym się Pani inspiruje?
To zależy nad jaką książką aktualnie pracuję. Książki dla małych dzieci lub te edukacyjne wymagają trochę innego sposobu myślenia. Zazwyczaj zaczynam od konspektu, przygotowania merytorycznego i ścisłego planu. Takie wydawnictwa muszą być czytelne dla bardzo małego dziecka, więc ilustracje są zazwyczaj uproszczone. Jeśli nie jest to książka edukacyjna, zazwyczaj liczę na moją intuicję i ilustracje spełniają wtedy zadanie dopowiedzenia historii lub pokazania jej z innej perspektywy niż sam tekst. Tutaj ważną rolę odgrywają wtedy moje osobiste wspomnienia, wrażenia i odczucia. Chodzi o to, aby uchwycić „ducha książki”. Inspiracji szukam dosłownie wszędzie. Pomysł może pojawić się w supermarkecie, albo może mi się po prostu przyśnić. Miałam tak kilka razy.
Nie jestem typem osoby szkicującej, więc zazwyczaj od razu siadam do pracy jeśli mam coś w głowie. Wyjątkiem są postaci w książkach dla młodszych dzieci, kiedy dana postać musi być bardzo wyrazista i wymaga „znalezienia” poprzez szkicowanie.
Czy może nas Pani przeprowadzić przez proces powstania książki dla dzieci? Dostaje Pani propozycję i co dzieje się potem?
Analizuję propozycję i, jeśli zdecydujemy się na współpracę, zazwyczaj najpierw ustalamy objętość i format książki. Lubię mieć wolną rękę w pracy, więc unikam sytuacji, kiedy oczekuje się ode mnie przedstawienia kilku wersji do wyboru. Mam ten problem, że jeśli raz zobaczę daną historię w głowie, nie potrafię wymyślić już innych wersji. Współpracuję już teraz z autorami i wydawcami, którzy mnie znają, więc jest mi dużo łatwiej i polegamy zazwyczaj na wzajemnym zaufaniu.
Kiedy tekst jest długi, proszę wydawcę o wstępny skład i makietę książki. Jeśli jest to picture-book i tekst bezpośrednio koresponduje z ilustracją sama go komponuję. Gotowe ilustracje wysyłam zazwyczaj w formie makiety do wydawcy, który sprawdza wszystko pod względem merytorycznym, czy na przykład niczego nie pomyliłam.
Czy pracuje Pani nad jedną ilustracją aż ją skończy czy raczej przeskakuje między projektami?
Wolę pracę urozmaiconą, na zasadzie przeskakiwania pomiędzy projektami. Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się inspiracja do książki. I to niekoniecznie do tej, nad którą właśnie pracuję. Nie zawsze jednak tak się da. Terminy zazwyczaj nie pozwalają mi na takie spontaniczne działania i oczekiwanie na przyjście „weny”, więc muszę się mobilizować i skupiać nad jednym projektem.
Czy tworząc okładki książek pracuje Pani także nad liternictwem, czy nakładane jest to przez wydawnictwo?
W przypadku okładki staram się sama projektować liternictwo. Ale to nie jest regułą. Na przykład do szwedzkiego wydawnictwa wysyłam tylko ilustrację z miejscem na tytuł. Oni sami zajmują się jego opracowaniem.
Jak duży wpływ ma Pani na ostateczny wygląd książki, którą Pani ilustruje?
Jeśli chodzi o same ilustracje, staram się współpracować z wydawcami, u których to ja decyduję o ich wyglądzie i charakterze. Jeśli chodzi o wygląd całej książki – dochodzą tu ograniczenia wynikające z technologii druku, rodzaju papieru, kosztów druku. Format i objętość ustalić należy z wydawcą i tutaj muszę się najczęściej dostosować.
W rozmowie z Sebastianem Frąckiewiczem wspomniała Pani, że ma pomysł na autorską książkę. Czy może Pani zdradzić więcej? Czy możemy liczyć na to, że kiedyś się ona ukaże?
Bardzo chciałabym znaleźć czas na jej realizację. Niestety, zaległe projekty nie pozwalają mi się na razie na niej skupić. Chciałabym jednak, aby ukazała się w przeciągu najbliższych kilku lat. Ze względu na to, nie zdradzę żadnych szczegółów (śmiech).
Czy może Pani zdradzić swoje zawodowe plany na najbliższy okres? Czy możemy spodziewać się w najbliższym czasie kolejnej książki z Pani ilustracjami?
Mam w planach kilka książek, nad którymi obecnie pracuję. Między innymi jest to kolejna autorska książka dla wydawnictwa Nasza Księgarnia, a także następne projekty, które realizuję wspólnie z Przemkiem Wechterowiczem, Basią Kosmowską i Martinem Widmarkiem.