Okładka płyty, jak każde opakowanie ma zachęcić, uwieść i doprowadzić do zakupu (wysłuchania). Wraz z rozwojem rynku muzyki popularnej zaczęto jednak szukać nowych sposobów na zwrócenie uwagi odbiorców.
W pewnym momencie opakowanie zaczęło interesować się same sobą. A raczej projektanci zaczęli traktować okładki jako element dyskusji, czym jest opakowanie (i chyba nawet szerzej, czym jest w ogóle projektowanie graficzne).
Próbowali zadawać sobie pytania, jakie jest jego znaczenie, co jest treścią, a co formą. I zaczęli się przy tym świetnie bawić! Na różne sposoby, cytując, myląc tropy czy upodabniać swoje projekty do czegoś innego.
Zaczęło się coś co w dużym uproszczeniu można nazwać meta-projektowaniem. Projektanci podjęli się krytyki i dyskusji na temat dizajnu wykorzystując do tego celu samo projektowanie.
Na początku lat siedemdziesiątych Tom Wilkes i Craig Braun spróbowali „przebrać” płytę za zupełnie inny produkt. Podobno był to jeden z pomysłów na stonesowskie „Sticky Fingers”, który nie spodobał się Jaggerowi. Wykorzystali go w 1972 roku na okładce wydawnictwa komediowego duetu Cheech & Chong.
Ich album Big Bambú wygląda jak przeskalowane opakowanie bibułek do samodzielnego przygotowywania skrętów. A plakat dołączony do płyty wyciąga się w dokładnie taki sam sposób, w jaki wyciąga się bibułkę. W ten sposób udało się uhonorować ten banalny przedmiot i jego niewątpliwe znaczenie w rozwoju kultury.
Jawnie antykonsumencka w swoim projekcie była wydana w 1980 roku płyta zespołu The Durutti Column „The Return Of The Durutti Column”. Pierwsze, klasyczne już, wydanie było opakowanie w obwolutę z papieru ściernego, który w swoim założeniu miał rysować (niszczyć) inne okładki płyt znajdujące się na półce w sklepie.
Inspiracją dla tego projektu była wydana w 1959 roku książka pt. „Mémoires” autorstwa sytuacjonistów Asgera Jorna i Guya Deborda, również oprawiona w taki sposób. Wydawca albumu, manchesterska wytwórnia Factory zmuszona do ręcznego składania obwoluty wykorzystała do tego innych wykonawców, między innymi muzyków Joy Division. Legenda głosi, że tylko Ian Curtis przyłożył się do zadania, a pozostali członkowie zespołu woleli oglądać porno w pokoju obok! Powstały cztery wersje okładki, z odbitym szablonem tytułem płyty lub bez. W ten sposób wydano tylko parę tysięcy egzemplarzy tego albumu, którego sklepy płytowe i tak nie chciały, mieć na swoich półkach.
Wraz z rozwojem dużych sieci handlowych, opakowania tzw. produktów szybkozbywalnych (FMCG, fast-moving consumer goods) stały się jednym z kluczowych elementów gwarantujących sukces sprzedażowy.
W momencie powszechnego nadmiaru, uwodzenie za pomocą szaty graficznej stało się wymogiem. Pojawiły się również produkty, których podstawowym (a często jedynym) atutem była niska cena. Ponieważ lokowały się one w opozycji do pozostałych produktów, również graficznie reprezentowały zupełnie inny świat. Często korzystały one z jednego, spójnego layoutu dla wszystkich produktów niezależnie od kategorii (zarówno mleko, karma dla psów i pasta do zębów wyglądały tak samo).
Public Image Ltd. (zespół byłego wokalisty Sex Pistols, Johna Lydona) wzorując się właśnie na popularnych w latach 80-tych, „bezmarkowych” produktach z supermarketów, opracował całą komunikację swojego wydawnictwa z 1985 roku jako takiego najtańszego produktu (bez brandu, bez ilustracji i prawie bez koloru).
W zależności od nośnika produkt ten nazywał się „Album” (wydany na winylu), lub „Cassette”, a później „Compact Disc”. Opakowanie pierwszego singla nosiło tytuł „Singiel” itd. Wydawca był do tego stopnia konsekwentny, że również plakat i koszulka promująca trasę koncertową zostały utrzymane w tej samej „biednej” stylistyce.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem w 1989 kasetę Kultu pt. „Kaseta” myślałem, że Kazik Staszewski i Mirosław Makowski (autor okładki) przetłumaczyli pomysł PIL na polskie warunki. Niestety tak nie było, tytuł albumu to po prostu tytuł jednej z piosenek z poprzedniej płyty Kultu.
Ten sam Mirosław Makowski jest autorem jednej z najbardziej „meta” okładek w polskiej muzyce rockowej. Na siódmym albumie Voo Voo pt. „Zespół Gitar Elektrycznych” zamiast spodziewanego projektu na okładce pojawia się celowo nieudolnie złożony opis zaczynający się od słów: „to nie jest projekt okładki. Projekty okładek nie mają sensu…”.
Dalej autor w swoim manifeście wspomina Wilhelma Ockhama, średniowiecznego filozofa i teologa, który był autorem „brzytwy Ockhama”, czyli zasady, zgodnie z którą przy wyjaśnianiu zjawisk należy wybierać te, które opierają się na najmniejszej liczbie pojęć i założeń.
Projekt, a może anty-projekt pełen jest dopisków i uzupełnień, podkreślających jego zmienność i brak zgody na zamknięcie raz na zawsze w jednej ostatecznej formie. Widać w tym też duży dystans i poczucie humoru, które niekiedy może być zrozumiałe tylko dla innych projektantów. Autor podkreśla swoją niechęć do podjęcia ostatecznej decyzji projektowej, ale świadom jest, że jego próba to tylko intelektualne ćwiczenie, bo jak podkreśla „ale też nie przesadzajmy. W coś te płyty trzeba pakować…”
Pierwsza (wydana) wersja okładki z 1991 roku ma w sobie urok pliku z Worda i początków współpracy projektantów z komputerem. Wydaje się też trafnie komentować specyfikę swoich czasów, w których Polska trochę pokracznie i naiwnie przebierała się w neoliberalne szaty kapitalizmu. Przygotowana wcześniej (ale nigdy nie wydana na winylu) wersja tej samej okładki to pełnokrwisty post punkowski manifest graficzny, który czerpie garściami z tradycji DIY pierwszych plakatów, ulotek i zinów drugiej połowy lat 70-tych. Połączenie odręcznego pisma, maszyny do pisania i różnego rodzaju skreśleń daje fantastyczny efekt. W tej wersji mamy jeszcze więcej humoru i szkoda, że ta okładka nie pojawiła się w pełnowymiarowym formacie płyty winylowej.
Podobny pomysł, już w zdecydowanie mniej radykalnej formie, pojawił się na płycie „Małomiasteczkowy” Dawida Podsiadło z 2018 roku. Okładka autorstwa Bartłomieja Walczuka (OsomStudios) to mainstreamowe rozwinięcie idei Makowskiego.
W tym przypadku również mamy tekst (opis), który jest dominującym elementem projektu. Do odbiorcy nie zwraca się projektant, ale wykonawca, który mówi/pisze „To jest mój trzeci (3.) album…” Projektant nie zrezygnował zupełnie z umieszczenia wizerunku artysty, wykorzystując zdjęcie autorstwa Jacka Kołodziejskiego, zrobił to w lekko przewrotny sposób, pokazując go prawie odwróconego tyłem do odbiorcy. I podobnie jak w okładce Voo Voo ten projekt pełen jest dyskretnych dowcipów skierowanych do zorientowanego odbiorcy.
Cała graficzna oprawa promocji tego wydawnictwa oparta jest na tym pomyśle i prowadzona była do bólu konsekwentnie. Od początku do końca udało się utrzymać spójność w przekazie, a oglądanie kolejnych elementów tej układanki sprawia ogromną radość.
O kulisach powstawania tego albumu możecie posłuchać w nagraniu z prelekcji, którą Bartek Walczuk przeprowadził podczas konferencji Element Talks.
Podobno muzyka jest lekarstwem. Mark Farrow i Jason Pierce (www.farrowdesign.com) postanowili potraktować to dosłownie i okładkę płyty „Ladies And Gentlemen We Are Floating In Space” zespołu Spiritualized zaprojektowali w taki sposób, jak gdyby to było lekarstwo, dodatkowo na receptę.
Projekt wydanej w 1997 roku płyty, to szczegółowo przetłumaczone opakowanie medyczne na język okładki płyty CD, z ulotką na temat działania i płytą kompaktową zamkniętą w wielkim blistrze (zupełnie jak pigułka).
Późniejsze reedycje płyty dalej rozwijały ten pomysł a szczególnie interesująco wygląda edycja z 2009, która jest zestawem 12 mini dysków/pigułek. Natomiast ostatnia wydanie z września 2021 roku zostało opakowana w obwolutę z prostą realistyczną ilustracją przedstawiającą biały listek tabletek.
Jednym ze świeższych, krajowych przykładów „meta” podejścia do dizajnu jest, wydana w ramach Record Store Day w 2021 roku reedycja albumu z 1999 „Opowieści z podwórkowej ławki” kolektywu RHX. To hołd oddany latom 90. i dyskietce, na której w w tamtych czasach zapisywało się hip-hopowe produkcje. Za rewelacyjny projekt odpowiada Studio 247 (247studio.co).
Zanim to wydawnictwo ukazało się w finalnym kształcie, pierwszy pomysł był taki by nawiązać do oryginalnej okładki, której autorem był Tytus (Marcin Grabski, założyciel Asfalt Records). Bardzo mu zależało, aby reedycja odwoływała się do pierwszego wydania, nie tylko ze względów sprzedażowych, ale też sentymentalnych. Oskar Podolski (Studio 247) wspomina to tak:
Chciałem wziąć typografię szeryfową, która będzie takim połączeniem, linkiem do pierwotnego projektu i zrobić to w super minimalistycznym wydaniu. Tak aby stary materiał ukazał się w samej bieli, w kosmicznie nowym, technologicznym stylu. Ale stwierdziliśmy, że to by było bardziej moje niż ich…
Projektanci postanowili pomyśleć o tym inaczej, tak aby oddać ducha tamtego czasu w inny sposób. Schować swój rozpoznawalny styl i szukać mniej oczywistych odniesień do początków polskiego hip-hopu i Asfaltu.
Odwzorowana w najdrobniejszych szczegółach i przeskalowana dyskietka 3,5 calowa kryjąca w sobie płytę winylową, to podwójny twist znaczeniowy. Opakowanie udaje nośnik, który przeszedł do historii w środku, którego ukrywa się również anachroniczna (dla niektórych) płyta winylowa.
Znajdujący się w środku booklet to dzieło Jacka Rudzkiego (Znajomygrafik). Jak sam wspomina, praca nad tym projektem to była podróż sentymentalna do czasów podstawówki i gimnazjum oraz do muzyki, której wtedy słuchał. Jego część projektu to już bezpośredni łącznik pomiędzy pierwszym wydaniem albumu, a tym obecnym.
Jest to jeden z niewielu przykładów reedycji „starych” albumów, w których udało się pokazać w przewrotny sposób ducha tamtych czasów. Mam wrażenie, że każdy kto pamięta tamte czasy uśmiechnął się patrząc na tak gigantyczną dyskietkę. Jednocześnie projekt ten jest daleko od „audiofilskich” reedycji, które sztucznie starają się z płyty robić obiekt kultu i niezdrowego epatowania możliwościami projektanta i producenta opakowania.
Projektant w swojej pracy nie zawsze może powiedzieć więcej niż to czego oczekuje od niego klient. Projektant pracuje w usługach. Ale każdą sensowną sytuację, w której może pozwolić sobie na powiedzenie czegoś swoim głosem, powinien wykorzystać. Dobrze jest, gdy pracując nad brandingiem, okładką, ilustracją, czy jakimkolwiek innym projektem zdajemy sobie sprawę z tego co robimy i jaki to może mieć wpływ na nasze otoczenie. Dobrze jest, jeżeli potrafimy odnaleźć się w świecie, w którym dzieje się dużo więcej niż to co widzimy na swoim tablecie. Cudownie jest, jeżeli możemy zabrać głos, skomentować czy odpowiedzieć za pomocą tego w czym jesteśmy najlepsi. Dizajnu.