Grafmag kojarzyć możecie w dużej mierze z darmowymi fontami i naszym cyklem, w którym zbieramy te zawierające polskie znaki. Nie oznacza to jednak, że uważamy, że z płatnych krojów nie warto korzystać. Używanie ich (nawet od czasu do czasu), to bowiem miła zmiana, której powinni spróbować wszyscy kreatywni twórcy.
Płatne kroje sprawdzają się świetnie szczególnie w minimalistycznych, prostych projektach, gdzie typografia gra pierwszy plan, a całości nie zdobi duża ilość dodatków czy grafik. W takich przypadkach dobrze dobrany font może sprawić, że strona internetowa czy identyfikacja wizualna nabierze charakteru i będzie się lepiej prezentować. Płatne kroje są także często bardziej dopracowane – mają dobrze wykończone polskie znaki czy poprawny kerning.
Niestety nie wszystkim taka praca przychodzi łatwo. Dlatego dzisiaj – w odpowiedzi na prośbę czytelnika - postanowiłam podzielić się moim podejściem do projektowania z wykorzystaniem płatnych krojów, sposobem pracy i oczywiście aspektem finansowym całej tej zabawy.
Gromadzenie bazy płatnych fontów
Na początku graficznej drogi środki przeznaczone na materiały są raczej niewielkie, a zakup pełnej rodziny zawierającej po kilka(naście) odmian może być problematyczny. Mi także z trudem przyszłoby wydanie w najlepszym przypadku tysiąca złotych na font, który (może) wykorzystam w ramach kolejnych projektów. Jak więc sobie z tym poradziłam?
Pierwszym momentem, kiedy mogłam poczuć siłę płatnych krojów było zakupienie przez Adobe serwisu Typekit. W ramach mojego abonamentu otrzymałam wtedy dostęp do bazy płatnych fontów z możliwością ich synchronizowania i wykorzystywania w projektach. Ilość aktywnych krojów była ograniczona, podobnie jak lista tych dostępnych w podstawowym abonamencie, był to jednak miły start. W tym momencie Adobe Font (w zeszłym roku strona oficjalnie zmieniła nazwę) udostępnia subskrybentom Creative Cloud pełną bazę krojów i pozwala na nielimitowaną aktywację. Znajdziemy tutaj takie klasyki, jak Futura PT czy Museo. Dostępna jest także wygodna wyszukiwarka z możliwością filtrowania i podglądania poszczególnych krojów w akcji.
Moją drugą drogą ku płatnym fontom są wszelkiego rodzaju promocje i „bundle” czyli paczki, w których za jednym zamachem w bardzo atrakcyjnej cenie możemy zakupić sporo krojów. Mam już w swojej bazie siedem edycji Design Cuts Bundle – to 119 różnych rodzin, z czego zdecydowana większość ma polskie znaki oraz paczki z Mightydeals. Oczywiście – i w tych paczkach znajdą się słabsze propozycje, są jednak perełki i prawdziwe klasyki, które warte są zdecydowanie więcej niż 29 dolarów. Często opłaca się wydać te około 100 złotych nawet dla jednej, kompletnej rodziny. Zazwyczaj jednak ciekawych znajduję co najmniej kilka. Osobiście uwielbiam wszystko od TypeType (w prawie każdej paczce znajdziecie jakiś ich krój), URW, a ostatnio utrafiłam nawet na Bilabo od Mateusza Machalskiego. W paczkach tych często znajdziemy także wszelkiego rodzaju pisanki i kroje kaligraficzne.
W poszukiwaniu promocji warto obserwować także małe studia zajmujące się tworzeniem fontów – na ich stronach często można wyłapać promocje, które sięgają nawet 90%, szczególnie wtedy, gdy krój jest nowy i można skorzystać ze zniżki na start.
Trzecia z opcji, z której osobiście nie korzystałam, ale jest ona dość popularna, to gotowe paczki z krojami. Kupuje się je w sklepach online – jest to bezpieczna baza, która pozwoli nam na rozpoczęcie pracy projektowej. Można w nie zainwestować na przykład otwierając działalność z dotacją unijną.
Jeśli nie jesteście w stanie zakupić konkretnego fontu, a chcecie wypróbować go w projekcie, można także skorzystać z wersji demo/trial – znajdziecie je w praktycznie każdym sklepie. W zależności od strony pozwalają one na wykorzystanie krojów uproszczonych (nie zawierają niektórych istotnych znaków), albo przez krótki czas – na MyFonts jest to godzina. Dzięki temu można przetestować je bez konieczności inwestowania jakichkolwiek środków. Należy jednak pamiętać, że licencja zezwala jedynie na użycie do testów – zabronione jest wykorzystanie tego typu krojów w jakikolwiek komercyjny (lub niekomercyjny) sposób. Musimy pamiętać, że twórcy udostępniają nam swoją pracę w dobrej wierze i pobranie takiego pliku, a następnie wykorzystanie go (na przykład do zrobienia logo), jest całkowicie niedopuszczalne i po prostu nieetyczne.
Co dalej? Współpraca
Zdecydowana większość licencji serwisów, z których pozyskuję fonty pozwala na użycie ich wielokrotnie przy zachowaniu jednego, najważniejszego warunku – fontu nie mogę udostępniać. Jeśli pracujecie dla klienta, możecie więc śmiało stworzyć dla niego identyfikację, projekty druków czy plakaty z wykorzystaniem płatnych fontów (na licencji desktop) – nie możecie jednak przekazać mu plików kroju po zakończeniu prac - jeśli chciałby na przykład tworzyć za ich pomocą także teksty na papierze firmowym. W takim przypadku jedynym rozwiązaniem będzie zakupienie kroju samodzielnie przez klienta albo przez Was w jego imieniu.
Jeśli kroju nie posiadacie, ale chcecie zakupić go na potrzeby konkretnego projektu, z pewnością pojawi się pytanie – kto powinien za niego zapłacić? Odpowiedź nie jest jednoznaczna i na wielu grupach widziałam sporo różnych dyskusji na ten temat, różnych podejść do tego problemu. W moim odczuciu mamy dwa etyczne rozwiązania – krój kupujemy dla klienta, za pieniądze klienta i to on jest właścicielem licencji, albo kupujemy go dla siebie za swoje pieniądze (ewentualnie z częściową „dotacją” ze strony klienta) i to my oficjalnie go posiadamy.
Dlaczego? W pierwszym przypadku wychodzimy z założenia, że klient może chcieć wykorzystywać krój także samodzielnie, na przykład do materiałów reklamowych czy firmowych dokumentów. Takie rozwiązanie mu na to pozwala, a większość licencji zezwala na udostępnianie kroju grafikowi przy założeniu, że nie będzie on z niego korzystać ponownie – dla innych klientów. Jest to wygodne rozwiązanie szczególnie wtedy, gdy towrzymy identyfikację wizualną - klient otrzymuje pełną paczkę materiałów, które potem będzie mógł wykorzystać.
Drugie sprawdzi się wtedy, gdy kupujemy font, który może nam się w przyszłości przydać. W takim wypadku korzystając z możliwości częściowego wsparcia finansowego przez klienta możemy nabyć licencję taniej – obie strony będą zadowolone. W moim odczuciu zrzucanie całego kosztu zakupu kroju na klienta, a następnie zakupywanie licencji na siebie (która przecież pozwala Wam na wykorzystanie go po raz kolejny), jest nieetyczne.
Sytuacja komplikuje się nieco bardziej wtedy, gdy kroju chcemy użyć także w sieci – na stronie internetowej klienta. Wymagać to od nas będzie nie tylko zakupienia wersji desktop (na własne potrzeby do przygotowania projektu), ale także odpowiedniej licencji na wykorzystanie plików fontu w Internecie. Oprócz samego faktu zakupu, musimy pamiętać o tym, aby wziąć pod uwagę ruch, jaki klient planuje na swojej stronie. W większości przypadków będzie to pierwszy próg (nie oszukujmy się, strony firmowe nie są aż tak często odwiedzane) jednak, jeśli projektujecie chociażby dla popularnych blogerów czy dużych firm – wraz ze wzrostem zainteresowania ich stroną stawka za font może znacząco podskoczyć. Z istotnych rzeczy warto pamiętać także o tym, że jeśli strona znajduje się na serwerze klienta, licencja powinna być wykupiona na jego firmę.
Jak omówić zakup licencji z klientem? W mojej pracy zawodowej taką możliwość zawsze przedstawiam przed rozpoczęciem współpracy i określam o jakich kosztach możemy mówić. Zawsze korzystam z własnej bazy, kroje w razie potrzeby kupuję więc dla klienta (w wersji webfont, albo desktop, w zależności od tego o jakim zleceniu mówimy).
Niestety zdarza się, że koszt zakupu licencji na użycie w sieci będzie zbyt duży. Jeśli projektujecie całą identyfikację można wtedy skorzystać z płatnych krojów jedynie częściowo – tylko do druku czy do materiałów graficznych w social media, a na potrzeby strony internetowej wybrać alternatywną, darmową rodzinę. Zdarzało mi się oglądać takie rozwiązania nawet w przypadku systemów identyfikacji dużych firm.
Bardzo istotną i niezwykle ważną kwestią w przypadku decyzji o zakupie webfontu jest zweryfikowanie tego, jak wyświetla się on na różnych przeglądarkach. Szczególnie wtedy, gdy na co dzień korzystacie z MacBooka, który fonty renderuje nieporównywalnie lepiej niż Windows. W większości przypadków, to jednak system Microsoftu będzie dominować w statystykach ruchu na stronie klienta i należy to dobrze przetestować. Niestety nawet najlepsze kroje dużych firm potrafią wyglądać źle, jeśli nie wygenerujemy sobie odpowiednio przygotowanych plików. Z mojego doświadczenia, jeśli chodzi o kupowanie krojów polecić mogę MyFonts. Po zakupie udostępniany jest nam generator z kilkoma rodzajami renderowania, które powinny umożliwić pobranie odpowiednio wyświetlającego się fontu. Co ciekawe - domyślna wersja demo udostępniona do testowania może nie mieć odpowiedniego renderowania, nie oznacza to jednak, że odpowiednio manipulując ustawieniami nie osiągniemy oczekiwanego rezultatu. Oprócz polskich „ogonków” na liście glifów warto zweryfikować także takie znaki, jak „@” – często są z nim problemy w krojach sprzed ery internetowej oraz polskiego cudzysłowu dolnego.
Podsumowując
Jak widzicie, rozpoczęcie korzystania z płatnych fontów wcale nie musi być inwestycją, która zrujnuje Wasz firmowy budżet. Istnieje sporo rozwiązań, które pomogą Wam przy sensownych zasobach pieniężnych zbudować swoją bazę, a później wykorzystywać ją przy współpracy z ciekawymi i otwartymi klientami.
Z drugiej strony należy pamiętać, że kroje płatne są zdecydowanie trudniejsze w codziennym wykorzystaniu niż darmowe fonty, które znajdziecie chociażby w Google Fonts. Korzystając z nich należy pamiętać o zdecydowanie większej ilości obostrzeń i wymagań, których nieprzestrzeganie może wpakować zarówno Was, jak i klienta w kłopoty. Licencji jest wiele, różnią się one między sobą, dlatego przed rozpoczęciem prac projektowych zawsze ją sprawdźcie. Te najpopularniejsze Magda opisała dal Was z jednym z artykułów.