Tytuł tego artykułu może być mylący, od razu więc wyjaśnię: nie mam na myśli wszystkich konkursów kreatywnych, bez wyjątku. Osobiście nie jestem przeciwniczką tego typu wyzwań, sama też biorę od czasu do czasu udział w takich, które uznaję za ciekawe i oparte na uczciwych zasadach. Zdecydowanie nie popieram jednak tych, w których wyraźnie przedkłada się ilość nad jakość i potrzebę osiągnięcia celu nad dobro uczestników i – nazywając rzeczy po imieniu – zwyczajny szacunek do ich pracy.
Nie zawsze było tak, że wybierałam wyłącznie konkursy warte uwagi i zdarzyło się, że parę razy sama „nadepnęłam” na minę. Dziś wiem, że kilka rodzajów konkursowych wyzwań warto omijać szerokim łukiem. O jakich konkursach mowa?
Mina nr 1: Przenieś na nas majątkowe prawa autorskie
Tu opiszę przykład znany mi z autopsji. Parę ładnych lat temu, ucząc się o specyfice konkursów (zgadza się – na błędach) skusiłam się na wzięcie udziału w konkursie na projekt deski surfingowej. Zadanie ogłoszono na amerykańskiej stronie z konkursami kreatywnymi działającymi na jednolitych zasadach – dla wszystkich widniejących tam wyzwań dostępny był ten sam szablon regulaminu. Oferowano nagrodę pieniężną, a jednym z podstawowych warunków udziału w wyzwaniu było zrzeczenie się majątkowych praw autorskich do projektu (sic). Choć już wtedy miałam wątpliwości co do tego zapisu w regulaminie, postanowiłam potraktować wyzwanie jako dobrą zabawę. Tak oto stworzyłam grafikę, której nie powstydziłabym się właściwie do dziś. Konkurs zakończono, wygrała, oczywiście, inna propozycja (o jakości zwycięskiej pracy pozwolę sobie nie rozprawiać), a WSZYSTKIE projekty pozostałych uczestników i tak, zgodnie z regulaminem, przeszły na własność marki organizującej konkurs.
Co miała z tego marka? Zwycięski projekt, który mogła wdrożyć do swojej kolekcji. Plus dziesiątki projektów, które nie wygrały, a które również mogła wykorzystać na własne potrzeby.
Co miałam z tego ja? Jakiś czas później podjęłam rozmowę z klientem, który również szukał projektu związanego z surfingiem. Pokazałam mu pracę zaprojektowaną na konkurs (tyle mogłam zrobić), bardzo przypadła mu do gustu i koniecznie chciał ją ode mnie kupić. Długo musiałam mu wyjaśniać, dlaczego nie mogę jej sprzedać i że nie jestem w stanie swobodnie dysponować projektem. Pisałam nawet do firmy, która owy konkurs ogłosiła, z prośbą o ewentualną możliwość jego odzyskania – bez odzewu.
Ostatecznie przygotowałam dla klienta grafikę w podobnym stylu. I nauczyłam się, żeby nigdy, przenigdy nie brać udziału w „rozgrywkach”, w których druga strona zgarnia wszystko, bez względu na wynik.
To chyba jeden z najgorszych rodzajów konkursu – w innym przypadku przynajmniej możesz pracę odsprzedać lub wykorzystać ponownie.
Mina nr 2: Publikacja pracy i uścisk dłoni
Ostatnio w moim rodzinnym mieście jedna z (bądź co bądź, szanowanych przeze mnie) instytucji ogłosiła konkurs na plakat pewnego wydarzenia kulturalnego. Nagrodą była – uwaga – publikacja projektu! Efekt? Jaka nagroda, taki projekt.
W tym momencie część osób mogłaby „zagrzmieć”: co złego jest w konkursie, w którym młodym osobom oferuje się opcję pokazania swojej pracy publicznie? Ano, żyjemy w dobie internetu, w czasach, gdzie uczniom i studentom oferuje się możliwość publikacji projektu w licznych galeriach internetowych, na wystawach, przeglądach (pozostaje kwestia wybrania tych najbardziej godnych uwagi i zgodnych z tematyką prac). Organizowanie konkursu, w którym dana firma/instytucja/placówka wykorzystuje zwycięski projekt do celów promocyjnych/komercyjnych/marketingowych, nie oferując w nagrodę nic, poza pokazaniem pracy i przysłowiowym uściskiem dłoni „pachnie” cięciami budżetowymi na kilometr. Pytanie tylko, czy uczciwie jest oszczędzać czyimś kosztem? I czego mają się w ten sposób nauczyć młodzi uczestnicy?
Mina nr 3: Wygrana za lajki
Popularność i moc mediów społecznościowych jako narzędzi reklamowo-marketingowych znalazła odzwierciedlenie między innymi w tworzeniu dziesiątek konkursów typu „nagroda za lajki”. O ile może mieć to sens w przypadku akcji typu „giveaway” czyli „oznacz przyjaciela/polub/udostępnij, a wygrasz pluszowego nosorożca świecącego w ciemnościach” – ok (jeśli tylko godzimy się na to, by nasza tablica lub profil stały się częścią promocji, ale to już dłuższy temat i nie na mój post). W przypadku konkursów kreatywnych efekty takich działań mogą boleć. Dlaczego?
Po pierwsze i najbardziej oczywiste – większe szanse na zwycięstwo ma ten, kto ma więcej znajomych. Czy coś złego w tym, że ma się lojalnych i pomocnych ziomków? Ależ skąd. A czy jest fair to, że wygra praca, która niekoniecznie będzie na to zasługiwała – tylko dlatego, że znajomi się spisali? Osobiście cenię szczerych znajomych i uczciwe podejście do sprawy. Niejednokrotnie znajomi prosili mnie o to, bym zagłosowała na ich pracę konkursową. Czas na małe podsumowanie: Mój Drogi / Moja Droga, jeśli zagłosowałam na Twoją pracę – naprawdę uważałam, że była dobra. Jeśli nie – serio, lubię Cię i cenię, ale wiem, że stać Cię na więcej – albo jesteś lepszy/a w czymś innym. Sama oczekuję od Ciebie podobnego podejścia.
Tak, lata temu też mierzyłam się raz czy dwa w wyzwaniu „na lajki”. Dziś nie skorzystałabym z tej drogi. A czy zdecydowałabym się oddać głos (biorąc pod uwagę, że jego oddanie jest zarazem formą poparcia konkursowej formuły)? Być może wtedy, gdy widziałabym, że naprawdę dobra praca przegrywa o włos z tym, kto błyszczy przede wszystkim towarzysko.
O co całe halo? Przecież konkursy kreatywne to dobra zabawa!
Dla Ciebie tak – i super. Tylko, co kryje się po drugiej stronie lustra? Czy przypadkiem nie ktoś, kto bawi się jeszcze lepie Twoim kosztem – nawet, jeśli robi to nie do końca świadomie lub wręcz „z dobrego serca”? A może ktoś, kto zgarnia ze stołu wszystkie żetony już na starcie, zanim jeszcze zdążysz zakręcić kołem? Jeśli chcesz dobrze bawić się, tworząc – zmaluj, sklej, zaprojektuj coś dla siebie. Pokaż to tam, gdzie naprawdę warto. I omijaj miny szerokim łukiem.