Od samego początku obserwuję działania studia less., w ramach prac którego Martyna Wędzicka, Gosia Perkowska i Anna Okrassa tworzą szyte na miarę identyfikacje, które łączą w sobie wysoką estetykę ze świetnym dopasowaniem się do tematu i specyfiką danej branży.
W związku z tym, kiedy na Grafmagu zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie nowej serii – „Historia jednego projektu”, dziewczyny były jednym z moich pierwszych wyborów. Bardzo się cieszę, że zgodziły się zdradzić mi nieco historii, stojącej za brandingiem marki produktów Aura Herbals.
Dlaczego w ogóle rozpoczynamy taką serię? Z pewnością nie dlatego, żeby promować konkretnych projektantów, chociaż to także szczytny cel, bo przecież warto pokazywać to, co jest tego warte! Nam w tym wypadku, podobnie z resztą jak w większości tekstów jakie tu znajdziecie, chodzi o coś innego - o dzielenie się wiedzą i edukację.
W sieci znajdziecie już mnóstwo inspiracji, nawet u nas jej jest sporo, jednak jak sami zapewne wiecie, dobry projekt, bez żadnego kontekstu, niewiele znaczy. Tym bardziej, że często piękne projekty są czysto koncepcyjne i nie mają żadnego związku ze światem realnym. W tej serii będziemy skupiać się właśnie na tym kontekście i pokazywać, jak można wykorzystać go na swoją korzyść, zamiast traktować je jako utrudnienie, albo co gorsza – wymówkę stojącą nam na drodze do dobrych realizacji.
Założenia projektu
W przypadku Aura Herbals dziewczyny musiały zmierzyć się nie tylko ze stworzeniem projektów graficznych, ale z czymś znacznie trudniejszym – rebrandingiem marki posiadającej już swoje grono stałych odbiorców.
Klienci byli przyzwyczajeni do obecnego stanu wizualnego opakowań i identyfikacji, co wiązało się z dużą odpowiedzialnością – opowiada Martyna Wędzicka - przecież każdy rebranding należy przeprowadzić w taki sposób, by nie zaszkodzić partnerom po drugiej stronie, prawda? Odpowiedź jest prosta i to ona precyzyjnie ustaliła dalsze założenia. Założenia, które stały się dla nas szeregiem ograniczeń, będących nie lada wyzwaniem dla naszego zespołu.
W związku z tym, że oferta marki jest rozbudowana (bardzo różnorodne produkty - od suszonych owoców, poprzez oleje aż do suplementów diety) - przed projektantkami stanęło zadanie stworzenia elastycznego systemu identyfikacji, który dostosuje się do wszystkich pól i pozwoli klientowi na jego łatwe wykorzystywanie w przyszłości.
Elastyczne musiały być nie tylko projekty jako takie – łatwe przenoszenie na różne nośniki, od małych opakowań, po butelki z olejami, ale także sama warstwa graficzna. Less. studio zdecydowało się postawić na minimalizm i wykorzystało prosty i jednoznacznie kojarzący się z naturą symbol liścia, który w na późniejszym etapie projektowym wkomponowano w każdy element identyfikacji wizualnej.
Dzięki takiemu zabiegowi wszystkie produkty tej firmy nie łączy jedynie logo, ale cała stylistyka. Poszczególne elementy oferty między sobą odróżnić możemy jednak dość łatwo, ponieważ postawiono na wyraźne, kojarzące się z zawartością kolory oraz ilustracje. Niektóre z produktów zamiast niej mają wycięty listek, który pokazuje zawartość opakowania, jeszcze dokładniej prezentując co dokładnie kupujemy.
Wyzwanie
Na początkowym etapie prac, zadaniem dziewczyn nie było jednak stworzenie pełnej identyfikacji, a jedynie uspójnienie etykiet. Dzięki odrobinie ryzyka w komunikacji z klientem, udało się jednak przekonać go do potrzeby zmian także na tym polu.
Odbyło się to trochę na zasadzie „wszystko albo nic” – wspomina Gosia Perkowska - było to ryzykowne zagranie, ponieważ nasza współpraca mogła w takiej sytuacji w ogóle nie dojść do skutku, jednak dałyśmy klientowi jasno do zrozumienia, że nie ma sensu budować nowego systemu identyfikacji na mało solidnych fundamentach. Takie hybrydy prędzej czy później muszą się sypnąć.
Kolejnym, ciekawym wyzwaniem, które stanęło na drodze projektantek, była sama technologia, w której wykonywane były etykiety. Ze względów technicznych klient samodzielnie produkował etykiety, w związku z tym konieczne było stworzenie specyficznego projektu graficznego – takiego, który nie ma elementów stycznych ze spadem, włączając w to rzeczy najprostsze - jak kolorowe tło.
Proces projektowy
Proces projektowy rozpoczął się więc od stworzenia nowego znaku graficznego. Projektantki less. przygotowały dwie jego wersje.
Silną sugestią klienta w tym przypadku było pozostawienie motywu liścia, z którym identyfikowali się jako firma.
Po wyborze finalnej koncepcji rozpoczęto pracę nad systemem identyfikacji produktów. Proces był czasochłonny i dzielony wspólnie z klientem – opowiada Anna Okrassa - wykorzystując kształt z wybranej propozycji stworzyłyśmy 4 rodzaje motywów graficznych, nawiązujących do danego produktu.
Po akceptacji części kreatywnej należało przygotować pliki otwarte do samodzielnej edycji tekstów i ilustracji. Projektantki wyposażyły klienta w solidne narzędzia – takie, które pozwolą mu na swobodne tworzenie etykiet dla kolejnych produktów, jednocześnie nie pozostawiające zbyt wiele miejsca na własną interpretację.
seria ilustracji + paleta kolorystyczna + szczegółowy layout = ogromna ilość wariacji pod rodzicielską kontrolą.
To chyba było najtrudniejsze, jak odesłanie dziecka do internatu, gdzie nie ma się wpływu na jego kształt i należy zaufać podopiecznemu – wspomina Martyna - szybko okazało się, że wypracowane przez nas elementy, nie wyglądają jak po weekendowej imprezie, a sam system sprawdza się świetnie i nie sprawia problemów. Nawet teraz, po dwóch latach od przekazania projektu, linia wizualna pozostaje bez zmian, a na jej bazie powstają kolejne produkty, których nie mamy ochoty odesłać do poprawczaka.
Współpraca
Podczas współpracy z klientami, nawet tymi najlepszymi, zawsze zdarza się, że trzeba iść na kompromisy i starać się wypracować realizacje, które będą zadowalały każdą ze stron.
Jak wspomina Gosia - pierwsza prezentacja etykiet była zupełnie nietrafiona z perspektywy klienta. Pionki wróciły na start, mimo naszej pewności, że jest to najlepsze rozwiązanie dla tej marki. Wszyscy rozpoczęliśmy grę od nowa, ponieważ zarówno klient jak i my, kolejny raz pochyliliśmy się nad założeniami i doprecyzowaliśmy oczekiwania. Klasyczny jeden krok w tył, aby zrobić dwa do przodu.
Konieczne było także wzajemne oswojenie swoich wizji na temat estetyki całości. W ramach tych rozmów, minimalistczne podejście dziewczyn zderzyło się z komercyjno-sprzedażową estetyką klienta.
Nie ukrywamy, że trudno było pogodzić podkreślenie naturalności Aury Herbals z klimatem „kup mnie” – wspomina Ania - ostatecznie udało nam się osiągnąć najlepszy kompromis jaki można było - stali klienci z sympatią odnoszą się do zmian, pojawili się nowi, a my możemy powiedzieć kilka słów o tej zmianie. Win-win. I ja również zgadzam się z tą opinią i czekam na więcej takich projektów!
Tą i inne prace Martyny, Gosi i Ani znaleźć możecie w ich portfolio oraz na profilu na Behance.
Przy okazji dajcie nam znać jak podobają się Wam tego typu materiały i czy chcecie, aby „Historia jednego projektu”, stała się stałą, grafmagową serią.