Wiosna to dla wielu z nas czas zmian, niekiedy nawet tych zawodowych. Dziś wracamy do tematu poszukiwania pracy w branży kreatywnej. Około tygodnia temu o swoich doświadczeniach opowiadali Łukasz Kowalik z Beetroot Graphics i Łukasz Zbieranowski z Fajnych Chłopaków. Dziś ciąg dalszy, a w nim historie dwóch zdolnych ilustratorek: Marty Ignerskiej i Katarzyny Boguckiej oraz fotografa, retuszera i pedagoga Łukasza Kendryny. Na koniec zaś kilka słów o książce, która doradza jak “stworzyć sobie” pracę.
Marta Ignerska – projektuje i ilustruje książki (dla dzieci i dorosłych). Laureatka wielu prestiżowych nagród, wyróżniona w 2012 przez magazyn „Press” jako jedna z 11 najlepszych ilustratorów prasowych w Polsce. Absolwentka Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Pracowała w redakcjach, instytucji kultury, agencji reklamowej. Obecnie jest freelancerką.
Kiedy przyjechałam do Warszawy na studia (z Lublina), szukałam niezależności finansowej, wymyśliłam sobie rysowanie do czasopism i gazet. Poszłam do kilku miejsc. Moje rysunki spodobały się Markowi Knapowi z “Dużego Formatu” w Rzeczpospolitej i Darkowi Komorkowi z nieistniejącego już pisma “Ozon”. Tak zarabiałam własne pieniądze – studiując.
Nie szukałam tej pracy długo, zajęło to chyba jakiś tydzień w czasie w wakacji. Bardzo miło wspominam pracę jako rysowniczka prasowa, szukanie swoich prac potem w tych publikacjach to był czad! Cieszyłam się tym jak dziecko!
Obecną formę zatrudnienia podjęłam pod wpływem doświadczenia w agencjach reklamowych i wydawnictwach – trafiłam tam, żeby się dowiedzieć po jakimś czasie, że to kompletnie nie mój świat. Od 8 lat pracuję jako freelancerka.
Mówiąc o agencjach reklamowych mam na myśli to, że – mimo dobrych pieniędzy, jakie tam można zarobić, mimo ciekawych ludzi, jakich tam można poznać, mimo zwariowanych kampanii, jakie czasem udaje się przeprowadzić – to jest jednak dla mnie po prostu świat sprzedaży produktów. Poza tym jest to bardzo „czasożerny świat” – nie bardzo lubi się dzielić czasem z czymś innym niż praca. A życie to przecież nie tylko praca. Największa korzyść z bycia freelancerem to zdrowszy balans między różnymi składnikami życia, szczególnie w sytuacji kiedy ma się małe dzieci. Kiedy zrezygnowałam z pracy w agencjach i wydawnictwach zupełnie nie wiedziałam jak to będzie, ale czułam, że jakoś sobie poradzę. Czasem dość długo nie przychodzi żadna propozycja, czasem jest 5 na raz – to nie jest rodzaj pracy, która daje płynność finansową, a to jest dosyć trudne. Ale coś za coś. Mam poczucie, że zajmuję się tym czym chcę, to mi daje dużo satysfakcji.
Osobom, które chcą ilustrować polecam zdobywać doświadczenie zawodowe już w czasie studiów.
Zaprojektować książkę i z gotowym projektem próbować szczęścia w różnych wydawnictwach. Znaleźć kilka “swoich” wydawnictw – nie rozsyłać wszędzie – zorientować się, kto co i jak wydaje. Co jest podobne do tego, co chcemy robić my. W tym celu jeździć na Targi Książek do Bolonii, do Montreuil itp. – wszędzie tam, gdzie obraz w książkach jest ważny dla wydawców.
Jeśli chodzi o rynek pracy w branży kreatywnej, to nie jestem najlepiej zorientowaną osobą, bo sama działam solo. Wydaje mi się jednak, że dobrze sprawdzają się małe studia graficzne. Takie, które robią to, co kochają najbardziej, ale w dosyć wąskich specjalizacjach.
Raz mi się zdarzyła prośba o pomoc w publikacji książki dla dzieci debiutującej artystki. To było miłe doświadczenie, tym bardziej, że artystka była bardzo dzielna i udało jej się wydać ten projekt. Ocena portfolio, to chyba jednak domena wykładowców, profesorów ASP, do których nie należę.
Wydaje mi się, że dobre portfolio zawiera same najlepsze prace, jak najmniej tych słabszych. Nie szkodzi jeśli się pomylimy, zostawimy coś słabszego! Świadomość dobrego wyboru nie przychodzi od razu, wzrasta wraz z naszym doświadczeniem. Róbmy samodzielnie selekcje naszych prac, nawet jeśli możemy się pomylić. Błędy to jedna z najlepszych rzeczy jakie się nam mogą przydarzyć. Cały czas trzeba w swoim portfolio trochę “grzebać”.
W momentach kiedy nie miałam pracy zdarzały mi się pomysły żeby rozsyłać portfolio. Nic nigdy z tego nie wynikało. Najlepiej sprawdzały się sytuacje, kiedy sama projektowałam, opracowywałam książkę i jechałam z nią na Targi próbując ją sprzedać, albo jechałam prosto do wydawnictwa. Chyba ważne jest jednak, żeby spojrzeć komuś w oczy – takie rozsyłanie portfolio jest jednak jakieś zbyt proste? Nie ma lekko. Trzeba brać sprawy w swoje ręce i trochę zaryzykować.
Katarzyna Bogucka – ilustratorka, która wykształciła jeden z najbardziej rozpoznawalnych stylów we współczesnej ilustracji. Z powodzeniem stosuje go w projektach książek dla dzieci, jak i pracach komercyjnych. Wspólnie z Szymonem Tomiło założyła markę Nioska. Tworzy zarówno dla młodszych, jak i całkiem dorosłych odbiorców.
Jeśli chodzi o pracę, miałam to szczęście, że na koniec studiów znajomi zaproponowali mi zilustrowanie trzech małych książeczek ze starymi powiedzeniami. Okazały się one dużym sukcesem, a przede wszystkim zostały zauważone w środowisku. Równolegle stworzyłam drukowane portfolio skierowane z jednej strony do wydawców, z drugiej do agencji reklamowych. Zaprezentowałam w nim niestety wszystko… Czyli za dużo i zbyt różnorodnie. Byłam przekonana, że muszę pokazać jak wiele różnych rzeczy potrafię, co dzisiaj wydaje mi się błędem. Najlepszym dowodem jest fakt, że odezwali się do mnie tylko Ci wydawcy, którym dołączyłam do portfolio wydane książeczki.
Po wysłaniu portfolia, a przede wszystkim książeczek, odezwali się trzej wydawcy. Odezwał się też pierwszy magazyn z którym współpracowałam – Twój Styl. Po tym poszło już łatwo i sytuacja odwróciła się zupełnie – to nie ja szukałam pracy, a ona mnie.
Wybrałam pracę na własny rachunek pow wpływem przeświadczenia, że nie nadaję się do czegoś innego, a może nawet do niczego. Nie mogłam szukać pracy jako grafik ani w agencjach, ani w wydawnictwach, bo z programami komputerowymi i ogólnie z praktycznymi umiejętnościami miałam na bakier…Nie umiałam wielu rzeczy. Miałam tylko swój styl.
W późniejszym czasie okazało się, że ma to wiele plusów. Dzięki pracy na freelansie pracuję nad różnorodnymi zleceniami, z różnych branż. To z kolei sprawia, że praca nigdy mnie nie nudzi.
Osobom, które dopiero próbują swoich sił w ilustracji radziłabym dobrze zaplanować co i komu wysyłamy. Z mojego doświadczenia wynika, że nie należy pokazywać wszystkiego, a tylko prace najlepsze. Zainteresować można tylko indywidualnym stylem, a nie ilustrowaniem jak ktoś już istniejący na rynku. Poza tym warto przyjrzeć się profilowi wydawnictwa i upewnić się, że nasz styl pasuje do niego. Pamiętam, że wysyłając portfolio zależało mi na jak największej liczbie adresów. W skutek tego, przesyłka trafiała do osób moją twórczością z góry niezainteresowanych.
Warunki pracy w branży kreatywnej zmieniają się. Wydaje mi się, że zgodnie z zachodnim trendem jesteśmy coraz bardziej elastyczni, mobilni i coraz chętniej zmieniamy pracę. Z drugiej strony jest też chyba tak, że praca też chętnie nas zmienia. Branża kreatywna chce wciąż świeżej krwi, nowych pomysłów i entuzjazmu. Może więcej do powiedzenia miałyby osoby pracujące w agencjach.
Zdarza się, że ktoś podsyła mi portfolio, bo liczy, że go zatrudnię. To błąd podobny do tego, który sama popełniłam na początku. Ktoś, kto by się dokładnie przyjrzał, wiedziałby, że moje zlecenia oparte są na moim stylu i twórczości. Zatrudnienie kogoś w moim przypadku nie wchodzi w grę, bo nie mam zleceń, które nie muszą być wykonane przeze mnie.
Temat portfolio jest bardzo złożony. Bardzo się cieszę, że mam ten etap za sobą, bo szczerze mówiąc nie mam pewności co takie portfolio powinno zawierać. Tak jak wspominałam wcześniej – nie ilość, a jakość jest ważna, indywidualny styl, a nie naśladowanie kogoś, bo mu wyszło. Z tego, co miałam okazję obserwować, to wydawcy i agencje nie mają wiele czasu na delektowanie się twórczością zawartą w portfolio. Warto postawić na konkret – kilka najlepszych prac, które najwięcej o nas powiedzą. Najlepszą wizytówką jest dobrze wykonane zlecenie. Warto zawalczyć o te pierwsze i przyłożyć się do niego całym sercem.
Łukasz Kendryna – fotograf, retuszer, pedagog. Zajmuje się postprodukcją obrazów cyfrowych, rozwija własną działalność i dzieli się swą wiedzą oraz doświadczeniem na kursach retuszu. Ma konkretny plan na swoją karierę, który konsekwentnie realizuje.
To, co mi najbardziej pomogło znaleźć zlecenia, to networking. Chodziłem do szkoły fotografii przez rok i poznałem tam odpowiednich ludzi. To był mój punkt zaczepienia w branży. Odzywałem się bezpośrednio do moich nauczycieli i im wysyłałem swoje prace. Tak przyszły pierwsze zlecenia. Owszem, wysyłałem portfolio, ale nie byłem anonimowy dla osoby, która je otrzymywała.
To poznawanie ludzi jest bardzo istotne. Trzeba się zakręcić wokół osób, które mogą nas czegoś nauczyć, pomóc nam. Przyjść na wystawę tej osoby, porozmawiać, poprosić o spojrzenie na nasze prace. Wtedy jest łatwiej.
Kiedyś pracowałem jako grafik. Teraz dzielę swój czas na freelancing, bycie instruktorem i managerem w firmie. Jestem bardzo elastyczny w tym, co robię. Mam za sobą pracę w studiu fotograficznym, którą dostałem właśnie dzięki wspomnianemu networkingowi. Pracowałem też w studiu post-produkcji, gdzie retuszowałem zdjęcia. Ówcześni pracodawcy sami mnie znaleźli, dzięki portfolio, które umieściłem w internecie. To była lokalna firma w Krakowie, która potrzebowała pracownika na miejscu. Sami zaproponowali mi pracę dzięki projektom, które umieściłem w internecie. Z czasem podjąłem decyzję o zmianie pracy, podzieleniu jej na kilka form działania. Wynika to z tego, że mam jasny plan, według którego chcę ukształtować swoją ścieżkę zawodową. Dążę do tego, żeby ciągle podwyższać swoje umiejętności. Oczywiście, nie każdy chce tego samego. Przedstawiam mój pomysł na to, jak chcę, by wyglądało moje życie zawodowe.
Młode osoby, które chcą znaleźć pracę w branży kreatywnej powinny podstawić na trzy czynniki:
Bycie dobrym w tym, co się robi. Do osób najlepszych praca przyjdzie sama – warunkiem jest umieszczenie portfolio online, ono musi być widoczne. Najlepiej w branżowych serwisach, tam nas ktoś znajdzie i doceni. Ci przeciętni muszą trochę pomóc szczęściu i tutaj polecam networking i dalsze szkolenia i rozwój.
Najważniejsze są umiejętności. Rozwijajmy umiejętności w dziedzinach, na które jest popyt.
Nie zrażać się – szukanie pracy trwa trochę. Czasami trzeba poczekać na swoją szansę.
Tym, którzy są na pięcioletnich studiach (które są moim zdaniem przestarzałym modelem) doradziłbym, żeby szukali pracy od razu. Najlepiej jest się specjalizować, być naprawdę dobrym w jednej dziedzinie. I nawet jeśli planujemy się dalej uczyć, to wykorzystać te mocne strony, by jak najszybciej się gdzieś załapać.
Myśleć przyszłościowo. Trzeba cały czas wiedzieć, czego się chce i dążyć do tego.
Ważny jest plan. Jeśli chcemy mieć własną działalność to musimy mieć różne umiejętności. W większych studiach praca jest bardziej specjalistyczna. Dlatego na początku dobrze jest znaleźć wąską dziedzinę, w której będziemy mocni.
Osoby, które uczą często pokazują mi swoje prace. Zachęcam ich do tego, by pokazywali portfolio. Trzeba oczywiście wiedzieć, komu się prace pokazuje. Sam jestem po szkole artystycznej i wiem, jak to jest z tą oceną. Jednej osobie portfolio się spodoba, drugiej nie. Dobrze jest ufać temu, kogo prosimy o ocenę. Wtedy dowiemy się, co jest dobre, a co powinniśmy poprawić. Mnie to bardzo pomogło w przeszłości. Każda ocena musi być uzasadniona, dlatego nie należy słuchać, kiedy ktoś wystawia nam negatywną ocenę, bo nie trafiliśmy w jego gust. Techniczne rzeczy można łatwo i obiektywnie ocenić z perspektywy tego, czy są poprawne. Na etapie nauki to bardzo istotne, by być dobrym warsztatowo.
Na pewno posiadanie dobrego portfolio jest bardzo ważne. I na pewno umieszczenie tego portfolio online tak, żeby było dostępne jest rzeczą kluczową.
Prace w portfolio muszą być bardzo dobre. Chodzi tutaj jakość pracy, jej profesjonalizm. Zazwyczaj jest tak, że te rzeczy, które robimy dla siebie, do portfolio, są dużo lepsze niż te, które robimy dla klientów. Nikogo nie będzie interesować, czy praca była sprzedana, czy nie. Liczy się tylko jakość. A najwyższej jakości są te zdjęcia czy projekty, które robiliśmy dla siebie, ponieważ są to prace, na które poświęciliśmy najwięcej czasu. W szczególności na początku, kiedy więksi klienci do nas nie przychodzą. Siłą rzeczy te prace, które sprzedajemy są słabsze. Portfolio natomiast ma pokazać umiejętności i warsztat, a nie to, jak jesteśmy rozchwytywani.
Poszukiwanie własnej ścieżki kariery nie musi być łatwe, ale – jak mogliście się przekonać na podstawie doświadczeń innych – można dobrze zaplanować swoje kroki.
Jeśli jesteście zainteresowani treścią książki „Don’t Get a Job… Make a Job. Hot w to make it as a creative graduate” to musicie wiedzieć, że dostępna jest ona na razie jedynie w wersji angielskiej. Cena okładkowa to 12,95 funtów, na polskich serwisach aukcyjnych można ją nabyć za ok. 100 zł. Moim zdaniem jednak, dopóki nie doczekamy się polskiego wydania za rozsądną cenę, pieniądze lepiej zainwestować w coś bardziej praktycznego.
Podpis do zdjęć książki: Warto zwrócić uwagę na formę samej publikacji. Żółta okładka z delikatną fakturą i zaokrąglonymi rogami dobrze „trzyma się” dłoni. Typograficzny projekt części zewnętrznej nie konkuruje z bogatym w fotografie wnętrzem. Całość bardzo przyjemnie się czyta i ogląda.
Don’t Get a Job… Make a Job. How to make it as a creative graduate
Gem Barton
Laurence King Publishing Ltd
London 2016
ISBN: 978-1-78067-746-0