Okładka artykułu Z Warszawskiej ASP do Paryża — Rozmowa z Jakubem Bednarzem
Wywiady

Z Warszawskiej ASP do Paryża

Rozmowa z Jakubem Bednarzem

Zdjęcie autora Monika Suchodolska
0

Obronił pracę licencjacką na Wydziale Sztuki Mediów ASP w Warszawie w pracowni Sztuki i Techniki operatorskiej prof. Andrzeja J. Jaroszewicza. Jego animacja „Domini Canes” znalazła się w selekcji oficjalnej Holland Animation Film Festival 2016. Dziś studiuje w Paryżu na Gobelins l’école de l’image i nie zamierza zwalniać tempa.

Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sztuką?

W tej kwestii nie różnię się pewnie za bardzo od większości artystów. Od kiedy pamiętam byłem tym dzieckiem, które gryzmoliło w zeszytach. Mama dopilnowała, żeby na gryzmoleniu się nie skończyło, a tata snuł opowieści o tym, jak w młodości chciał zostać malarzem, ale na komunistycznej polskiej wsi nie było na to żadnych środków.

Z Warszwskiej ASP do Paryża - Jakub Bednaż

Co zdecydowało o tym, że wybrałeś animację?

Najprawdopodobniej gigantomania. Jedni chłopcy chcieli być najszybsi w klasie, a ja lubiłem podejmować się „dużych projektów”, wymagających ogromnego nakładu pracy i zaangażowania. Kiedy odkryłem animację, bardzo spodobało mi się to, że spędza się nad nią bardzo dużo czasu. Moi przyjaciele często pytali mnie, czy będę w stanie zadowolić się pracą, w której na ukończenie paru sekund filmu poświęca się miesiące rysowania za biurkiem. Ja zaś zastanawiałem się, co oni woleliby, żebym robił z zaoszczędzonymi popołudniami. Pewnie wyjątkowo bym się nudził.

Drugim powodem była fascynacja Miyazakim, a konkretnie filmem „Spirited Away”, który oglądałem w podstawówce, a który zawładnął moją wyobraźnią. Jest coś niesamowitego w tych filmach i nie wydaje mi się, żeby było to związane z fabułą, ale raczej z dbałością o drobiazgi. Widz kina aktorskiego podchodzi do tego co widzi bezpośrednio. Nie zastanawia się czy ręka to ręka, czy twarz to twarz. W animacji zaś autor musi najpierw udowodnić widzowi, że to co dzieje się na ekranie jest prawdziwe, zanim ten da się ponieść historii. Istnieje pewien dystans pomiędzy widzem i światem przedstawionym, dzięki któremu w filmie animowanym mogę pokazać coś zupełnie zwyczajnego i przekształcić to w dzieło sztuki. Niech będzie to np.: Chihiro, główna bohaterka „Spirited Away”, zakładająca buty, czy jedząca ryż — bo przecież jest milion sposobów, na które można jeść ryż lub zakładać buty. Albo w innym filmie Studia Ghibli „Księżniczka Kaguya” niemowlak uczący się chodzić i próbujący naśladować żabę — tę konkretną scenę można zobaczyć w trailerze. Składa się ona z zaledwie paru kresek, mimo to jest to najbardziej wiarygodne i poetyckie niemowlę, jakie widziałem na dużym ekranie.

Jak to się stało, że postanowiłeś kontynuować studia na uczelni Gobelins w Paryżu?

Gobelins to długa historia. Przynajmniej dwa lata przed przed maturą wiedziałem już konkretnie, że chcę się zajmować animacją. Jeździłem wielokrotnie na konsultacje na wydział animacji na łódzkiej filmówce, ale ostatecznie nigdy nie złożyłem tam papierów. Zacząłem studiować na ASP w Warszawie, licząc, że liznę trochę z tej dziedziny w jednej z dwóch pracowni filmu animowanego na uczelni, ale nigdy nie udało mi się w tym celu  pogodzić ze sobą innych obowiązków.

W któreś wakacje przyjechała do Polski moja ciocia z Kanady. Pokazałem jej krótki film animowany, który zrobiłem do teczki na ASP, a ona przedstawiła mnie swoim dwóm przyjaciołom, którzy ukończyli Vancouver Film School i zajmują się animacją 3D. Byli to przemili ludzie, którzy rozbudzili moją wyobraźnię i zmotywowali do działania. Wszystko zdawało się układać perfekcyjnie, do czasu, kiedy, po wymienieniu paru telefonów i maili ze szkołą, okazało się, że chociaż VFS jest w stanie zaoferować mi zniżkę na dwa lata nauczania, to nawet z tą zniżką ceny edukacji na prywatnej kanadyjskiej uczelni są daleko poza moimi możliwościami.

Zderzenie marzeń z rzeczywistością było bolesne, ale, ponieważ zawsze byłem uparty, nie zrezygnowałem z idealistycznych celów. Wpisałem w Google hasło „najlepsze szkoły animacji na świecie” i w wynikach na pierwszym miejscu znalazłem Gobelins l’école de l’image w Paryżu — szkołę równie obiecującą i o połowę tańszą. Obejrzałem prace studentów z poprzednich lat. Byłem pod wielkim wrażeniem. Nie wyobrażałem sobie wcześniej, że, będąc studentem, można robić filmy tak wysokiej jakości i z taką wrażliwością. Gobelins bardzo szybko stało się dla mnie Świętym Graalem animacji.

Kiedy powróciła motywacja zapisałem się do programu Erasmus, który odbyłem na paryskiej École des Arts Décoratifs (ENSAD). Semestr zaczynałem w porę, żeby zdążyć do Gobelins na dni otwarte. Miałem ze sobą wydrukowane w formie katalogu portfolio i planowałem pokazać je możliwie jak największej liczbie osób.

Nie miałem wtedy wiele do pokazania. Tak naprawdę przed Erazmusem nigdy wcześniej nie zajmowałem się animacją jako student. Miałem dużo ambicji i niewiele umiejętności. Miałem za to dobre malarstwo, któremu poświęcałem się na ASP.

Z Warszwskiej ASP do Paryża - Jakub Bednaż

Na dniach otwartych w Gobelins spotkałem się z  panią Moïrą Marguin, dyrektor wydziału animacji, która obejrzała moje portfolio i moje obrazy rzeczywiście przykuły jej uwagę. Powiedziała, że są „dorosłe” i zapytała, czy może zachować mój katalog. A ja odpowiedziałem, że nie może. Był mi wtedy potrzebny w poszukiwaniu stażu, którego ostatecznie nie znalazłem. Kiedy po miesiącu otrząsnąłem się ze swojej głupoty i zdałem sobie sprawę z przepuszczonej okazji, wydrukowałem portfolio jeszcze raz, zapakowałem w kopertę z wyjaśniającym listem i wysłałem na adres szkoły.

Kierunek, na którym studiujesz to?

Jest to dwuletni program studiów magisterskich w języku angielskim pod nazwą „Master of Arts in Character Animation and Animated Filmmaking”. Obejmuje naukę i praktykę wszystkich dziedzin artystycznych, związanych z produkcją filmu animowanego w 2D i 3D. Zaczynamy od preprodukcji — piszemy fabułę, rysujemy storyboardy, animatiki, designy miejsc i postaci. Przygotowujemy layouty, modelujemy, rigujemy, malujemy tła i tekstury. W końcu zajmujemy się też animacją postaci i efektów. Odbywamy zajęcia techniczne z pracy w Mayi, czy TVPaincie, jak i zajęcia z aktorstwa dla animatorów. Na koniec uczymy się o lightingu, shadingu i compositingu. Nie zajmujemy się zaś takimi rzeczami jak motion capture, czy motion design i nie zajmujemy się dźwiękiem. Na razie nie zajmujemy się też animacją w VR, ale na to może też przyjdzie czas.

Co cię zaskoczyło w Gobelins?

Gobelins jest genialnym miejscem spotkań. Nie mamy ani profesorów ani zajęć w stylu akademickim. Do każdego modułu, który wykonujemy zapraszani są aktywni profesjonaliści z branży, którzy według własnego uznania przeprowadzają wykłady, analizują z nami animacje na rzutnikach, czy podchodzą do studentów i komentują prace. W Gobelins poznaje się więc mnóstwo ludzi, którzy dzielą Twoje pasje i są zmotywowani do tego, żeby osobiście towarzyszyć Ci radą w wykonywanej pracy.

Ponadto poznaje się mnóstwo ambitnych artystów z całego świata w samym gronie studenckim. W mojej klasie jest 26 studentów z 16 różnych krajów. Samo zetknięcie z różnorodnością gustów i odniesień kulturowych w ich pracach jest rozwijające. W klasie francuskiej z kolei mnóstwo jest osób o wysoko rozwiniętych, ugruntowanych stylach. Na korytarzu mijam się z artystami, którym nie dorastam do pięt. Potrafi to być przygnębiające, ale taka negatywna motywacja jest również potrzebna.

Z Warszwskiej ASP do Paryża - Jakub Bednaż

Jak bardzo różni się studiowanie animacji w Polsce, a jak we Francji?

Nie mam wiele doświadczenia w studiowaniu animacji w Polsce. Myślę, że podstawową płaszczyzną różnic, dotyczącą tak Polski jak i reszty świata jest ukierunkowanie studiów na umiejętności techniczne i zespołowe lub na zdolności artystyczne. Wiem, że tak w Łodzi, jak w Warszawie czy Poznaniu animacji uczy się bardziej od strony artystycznej. Powstają tam krótkometrażowe filmy, realizowane przez pojedyncze osoby lub niewielkie grupy animatorów, które charakteryzują się wysoką jakością artystyczną i nadają się na obieg festiwalowy. Podobnie było też na francuskim ENSADzie, gdzie odbywałem Erasmusa.

W Gobelins najbardziej stawia się zaś na dwie rzeczy. Pierwsza to praca zespołowa. Animacja to jednak  jedna z tych dziedzin, w której współpraca w wieloosobowych grupach jest nieodzowna. Do tego dochodzi umiejętność komunikacji, tak od strony technicznej — podział pracy, rozpisywanie tabelek w Excelu, terminy etc. — jak i zwyczajnie ludzkiej, towarzyskiej.

Drugą rzeczą jest zdefiniowanie swoich celów. Program edukacji na Gobelins pozwala spróbować swoich sił we wszystkich elementach produkcji, dzięki czemu każdy może sprawdzić, co najbardziej mu odpowiada. Należy od razu oddzielić pracę animatora od pracy storyboardzisty, scenarzysty, artysty w visual developmencie, czy modelingu. To są często bardzo odległe od siebie zawody. Zawodowy animator rzadko kiedy osobiście pracuje nad fabułą. Wydaje mi się więc, że wykształcenie w szkole, która uczy kompleksowej pracy nad autorskim filmem animowanym nie daje możliwości tak dokładnego zdefiniowania swoich preferencjach zawodowych.

Ty wiedziałeś dokładnie gdzie jest twoje miejsce w tej branży?

Kiedy odbywałem rozmowę kwalifikacyjną jednym z podstawowych pytań było pytanie o mój „professional project”, czyli o to, co chciałbym robić po studiach. Na pytanie nie było oczywiście gotowej odpowiedzi, ale od kandydata wymagana była spójność. Od razu wytknięte mi było więc, że najpierw opowiadałem o swojej pasji do skupiania się na detalach, na animacji postaci, na designie tła, oraz że nie wspominałem o elementach narracyjnych takich jak scenariusz i  storyboard, by potem oznajmić, że moim planem B (w razie niedostania się na Gobelins) jest zdawanie do La Poudrière, czyli francuskiej szkoły reżyserii do filmu animowanego.

Z Warszwskiej ASP do Paryża - Jakub Bednaż

Twoi koledzy mają bardziej sprecyzowane plany?

Gdyby zapytać moich kolegów, gdzie wyobrażają sobie siebie po studiach, usłyszelibyśmy nazwy takich miejsc jak Pixar, Walt Disney, Dreamworks czy Framestore. Kiedy studiowałem w Warszawie miewałem marzenia o Pixarze, ale były one tak abstrakcyjne, że nie chwaliłem się nimi zbyt głośno. Studenci Gobelins nie mają tego problemu, ponieważ bardzo dobrze wiedzą, co robią. Studiowanie na tej uczelni nie daje bynajmniej dostępu do jakiejś magicznej tylnej furtki do największych studiów animacji na świecie. No, może trochę, bo szkoła zbudowała sobie przez 30 lat niemałą renomę, jednak zdecydowanie ważniejszym od tego narzędziem, jakie otrzymuje się, studiując na naszym wydziale, jest umiejętność jasnego definiowania swoich celów oraz wyobraźnia, jak te cele osiągać.

Studenci Gobelins dobrze wiedzą, że nie wystarczy być najlepszym artystą, żeby dostać się do każdego z  wymarzonych studiów, ale że trzeba też zrozumieć logikę danego miejsca i logikę danego zawodu. Co to jest za studio, kim są ludzie, którzy w nim pracują, do kogo adresują swoje treści, jakie wartości reprezentują, oraz czy ja sam jestem w stanie szczerze zaangażować się w ich misję.

Co oznacza „szczerze” w tym przypadku?

Szczerze, czyli czy potrafię się tym bawić, czy sprawia mi to przyjemność. Na wieczorze rekrutacyjnym do Illumination Mac Guff rekruter obejrzał mój showreel i zwrócił uwagę na krótką animację z lądującym gołębiem. Była to krótka sekwencja, którą narysowałem w zeszłe wakacje w wolnym czasie. Rekruter zauważył, że jest w tej animacji jakiś rzetelny charakter wynikający z obserwacji, jakaś lekkość i że widać, że bawiłem się przy animowaniu. Poprosił mnie, żebym narysował takich więcej.

Jak wygląda Twój typowy dzień jako studenta Gobelins?

W Gobelins zajęcia odbywają się codziennie od 9:00 do 17:00 za wyjątkiem czwartków, w które pół dnia poświęcamy na dodatkowe aktywności typu rysunek modela, chór, kino czy granie w ping-ponga. Większość z nas zostaje w szkole wieczorami, ponieważ jest to po prostu bardzo przyjemne miejsce do pracy i spotkań. Ja sam korzystam ze szkoły ile potrafię i każdego dnia wychodzę ok. 21:00, kiedy szkoła zamyka się na noc.

Na swoim profilu na Patronite podajesz, że koszt jednego roku studiów to 7800 euro, do tego trzeba doliczyć koszty samego życia w stolicy Francji. Niestety wsparcie, które udało Ci się zgromadzić do tej pory to jedynie 3% wymaganej miesięcznej kwoty. Jak myślisz, z czego to wynika?

Mieszkanie i studiowanie w Paryżu rzeczywiście duży wydatek. Wynajęcie pokoju to ok. 500-700 euro miesięcznie, do tego chociażby koszty jedzenia. Kilku moich kolegów z klasy wstrzymywało się ze zdawaniem na Gobelins przez parę lat, żeby zebrać fundusze. Ja na szczęście miałem wsparcie rodziców, które połowicznie pokryło koszty edukacji. Na resztę musiałem zarobić sam. Patronite był jednym z pomysłów na paryskie finanse. Ostatecznie wsparły mnie jednak tylko mama, ciocia z Kanady i koleżanka, z którą pracowałem przy paru projektach — tak dla zachęty — a kampania nie ruszyła dalej. Domyślam się, że na crowdfunding było dla mnie za wcześnie. Patronite to miejsce dla ludzi, którzy posiadają już grono wiernych fanów, lub też dobrze wiedzą jak skutecznie udowodnić odbiorcom swoją wiarygodność. Ja nie miałem takiego doświadczenia.

Jak zatem udaje Ci się finansować studia i życie we Francji?

Współcześnie naprawdę nietrudno znaleźć jest kogoś, kto będzie skory zainwestować w drugiego człowieka czy też w ideę, która wydaje mu się warta uwagi. Bardzo dużym wsparciem dla moich studiów okazała się współpraca z Panem Bartoszem Mateją, prezesem firmy Prografix, który finansował nagrodę na niszowym festiwalu Slavangard. Pan Bartosz Mateja skontaktował się ze mną, zaprosił do siedziby swojej firmy w Dębicy i zaoferował mi wykonanie dla niego reklamy. Panu Bartoszowi zawdzięczam więc tegoroczne paryskie obiady. Na przyszły rok z kolei udało mi się otrzymać stypendium rządu francuskiego — BGF — dla studentów szkół artystycznych. W przyszłym roku jadam na koszt Prezydenta Republiki. Możliwości finansowania jest więc mnóstwo. 

Wróćmy do tego, co robisz najlepiej. Jako swoje największe osiągnięcie podajesz selekcję oficjalną Holland Animation Fim Festival 2016 za film „Domini Canes”. Opowiedz proszę, jak krok po kroku przebiegała praca nad tym projektem.

„Domini Canes” był eksperymentem. Nie spodziewałem się, że może dostać się na jakikolwiek festiwal, chociaż teraz rozumiem, że pewnie dostałby się jeszcze na parę innych, gdyby tylko nie był filmem znikąd — niewspieranym autorytetem żadnej szkoły, żadnego studia, żadnego producenta.

„Domini Canes” robiłem w swoim wolnym czasie, kiedy studiowałem jeszcze na ASP. Pomysł na film o zakonie dominikanów przyszedł mi z powodu zbliżających się wtedy obchodów ich 800-lecia. Najpierw miał to być film rysowany klatka po klatce, ale szybko okazało się, że nie dałbym rady ukończyć go na czas. Postanowiłem spróbować swoich sił z animacją wycinanych papierowych laleczek. Nigdy wcześniej nie robiłem niczego podobnego, a moja metoda pracy była prowizoryczna. Rozłożyłem szybę, wyjętą z antyramy, pomiędzy dwoma krzesłami. Na podłodze położyłem zielony karton na greenbox, a kamerę na statywie przykleiłem do ziemi srebrną taśmą. Nie pracowałem z komputerem, bo nie miałem go pod ręką. Animacje powstawały w większości podczas wakacji u mojej babci, daleko od domu, na Zamojszczyźnie. Klatki animacji sprawdzałem na małym ekraniku Nikona. W tym samym roku chodziłem na zajęcia z fotografii i zachowałem z nich dużo skanów kolorowych klisz z barwnymi wykwitami przebitego światłem materiału na końcówkach taśmy. Postanowiłem zrobić z nich użytek i wykorzystałem je jako tła. Na koniec reżyserią dźwięku zajęła się moja przyjaciółka Ania Abaloszewa z Uniwersytetu Fryderyka Chopina, bo ja mam o muzyce niewielkie pojęcie.

Pod koniec ubiegłego roku, już we Francji, uczestniczyłeś w tworzeniu animacji dla Cartoon Network France. Opowiedz nam o tym projekcie.

Na Gobelins nietrudno o ciekawe projekty animacyjne. Na początku tego roku Cartoon Network, za zgodą szkoły, zwróciło się do studentów z propozycją wyprodukowania krótkiego materiału telewizyjnego, który miał być zwieńczeniem, odbywającego się podczas wakacji konkursu dla dzieci. Wszyscy uczestnicy konkursu wysyłali projekty postaci i krótkie opisy fabularne, a nagrodą było zrealizowanie projektu przez „profesjonalistów”. Wygrał mały Oskar, a jego projektem były dwie wisienki, połączone ogonkiem, z których jedna miała być poszukiwaczem przygód, a druga molem książkowym. Razem wisienki musiały pokonać dzielące ich różnice, żeby wspólnie obalić złego mrówkojada, terroryzującego pobliskie mrowisko. Film zrealizowaliśmy w dość niewielkim zespole, a ponieważ udało mi się dotrzeć na jedno z pierwszych organizacyjnych spotkań, zostałem głównym animatorem w produkcji. Cały materiał trwał ostatecznie 1:30 min. I był wyświetlany codziennie przez miesiąc na kanale Cartoon Network France z moim nazwiskiem w napisach. Odhaczyłem punkt z listy życiowych osiągnięć.

Poza animacjami malujesz i tworzysz ilustracje. Na Twoim profilu na Behance możemy również znaleźć projekt logo. W czym czujesz się najlepiej i czemu chciałbyś się poświęcić?

Projektami loga zajmowałem się dlatego, że taka była potrzeba. Trochę trudniej znaleźć w swoim najbliższym otoczeniu osoby, które potrzebują animowanej reklamy, a dużo prościej o takie, którym brakuje loga czy plakatu. W ten sposób zaczynałem swoją przygodę z grafiką, jednak obecnie staram się odchodzić od zleceń, które nie rozwijają mnie w wyznaczonym kierunku, tj. nie są związane ani z animacją ani z ilustracją.

W jakich programach pracujesz?

Do animacji 2D i czasami do ilustracji używam TVPaint Animation. Jest to wyjątkowo przyjemny program podobny do Photoshopa i pracujący w pikselach a nie wektorach jak np. Adobe Flash (CC Animate) czy ToonBoom Harmony. Ma wiele udogodnień dotyczących przerzucania klatek przy animowaniu, jak też i wyjątkowo naturalnie imitujące ołówek pędzle. Możliwość przerzucania klatek jest również bardzo pomocna przy projektach, które wymagają wielu rysunków zależnych od siebie wzajemnie. Ostatnio zajmowaliśmy się projektowaniem postaci. Na pierwszych klatkach rysowałem więc bardzo luźne szkice, a potem, przechodząc do kolejnych klatek, konkretyzowałem pomysły, aż do pełnego, precyzyjnego obrotu postaci.

Do animacji 3D używam Autodesk Maya. Gobelins posiada oddzielny kurs, skupiony szczególnie na animacji trójwymiarowej. Nasze podejście jest bardziej pobieżne. Słyszałem, że w dużych studiach powoli rezygnuje się z Mayi na rzecz przeniesienia produkcji do Houdiniego. Na szczęście zasady animowania postaci niewiele różnią się pomiędzy platformami. To w końcu zawsze zaledwie poruszanie i kluczowanie kontrolerów. Wcześniej zupełnie wystarczało mi 3D w After Effects. W ten sposób powstało „Domini Canes”.

Do malowania używam Photoshopa, ale w malarstwie staram się nie ograniczać do używania narzędzi cyfrowych. Myślę, że dobrze jest poznać malarstwo cyfrowe po to, żeby odkryć, że perfekcyjne technicznie narzędzie nie zawsze jest najlepszym wyborem.

Z Warszwskiej ASP do Paryża - Jakub Bednaż

Jakie techniki tradycyjne najbardziej lubisz?

Na ASP malowałem głownie olejnie. Ostatnio odkrywam zaś farbki gwaszowe i jestem nimi zachwycony. Kiedy wracam do Polski, wybieram się na wakacje lub na spacer do parku, staram się zawsze pakować do torby swój niewielki szkicownik na gumkę oraz kredki lub akwarele. Po powrocie do domu kończę prace w gwaszu. Efekty są zbliżone do oleju, tylko dużo szybsze, a farba prostsza w obsłudze.

Często przyjeżdżasz do Polski? Prowadzisz może jakieś warsztaty?

Przyjeżdżam całkiem często, ale nie zdarzyło mi się jeszcze prowadzić warsztatów. Wiem, że niektórzy moi przyjaciele z uczelni zarabiają w ten sposób parę groszy. Ja sam nie wiem, czy jestem na to wystarczająco duży. Może za parę lat. Udało mi się jednak prowadzić już prywatne zajęcia z rysunku. Z Mateuszem, który niedługo wybiera się do liceum, malowaliśmy smoki i rycerzy Jedi. Nie wiem tylko kto bawił się przy tym lepiej — ja czy on.

Jeśli jesteście zainteresowani innymi pracami Jakuba, to zapraszamy na jego profile w serwisach społecznościowych i – oczywiście – do oglądania jego animacji:

To może Cię zainteresować