Okładka artykułu LP03 – Przejście — Okładki, na których można zobaczyć więcej
Inspiracje Teoria

LP03 – Przejście

Okładki, na których można zobaczyć więcej

Zdjęcie autora Andrzej Leraczyk
0

Są okładki płyt, które przechodzą do historii, nie tylko za sprawą muzyki, którą opakowują. Również ich oprawa graficzna, wykorzystane zdjęcia czy ilustracje, nowatorskie podejście, czy zwykły przypadek sprawiają, że stają się częścią legendy. Dzięki swoim twórcom stają się inspiracją i punktem odniesienia dla przyszłych pokoleń projektantów pracujących dla przemysłu muzycznego. Tak było w tym przypadku.

Banalne zdjęcie pięciu (!) facetów zrobione w Londynie, które stało się symbolem, i równie banalne zdjęcie innej piątki z Soweto, symbolizujące coś zupełnie innego.

To były ostatnie wspólne nagrania czwórki przyjaciół, którzy mieli siebie już naprawdę dość. Obiecali producentowi, że zrobią to jak kiedyś, za dobrych czasów, bo poprzednie nagrania (wydane jako ostatnia płyta the Beatles, Let It Be) odbywały się w koszmarnej atmosferze, pełnej niechęci, wzajemnych oskarżeń i mniej lub bardziej skrywanej złośliwości.

Nagrania przebiegały poprawnie, a całość miała początkowo nosić tytuł Everest – na cześć papierosów o tej nazwie, które palił inżynier dźwięku Geoff Emerick. Pod koniec nagrań Paul McCartney wpadł na pomysł sesji zdjęciowej na przejściu dla pieszych niedaleko studia nagrań. Miała to być kolejna okładka płyty Czwórki zrywająca z przeładowanym barokowym popem, którego zwieńczeniem był Sgt. Pepper’s… Po prostu zdjęcie, bez tytułu płyty i nazwy zespołu. Bo po co je dodawać – przecież parę lat wcześniej Lennon oznajmił, że są popularniejsi niż Jezus.

The Beatels

8 sierpnia 1969 roku około godziny 11.00 rano na Abbey Road panowało lekkie zamieszanie. Fotograf Iain Macmillan ustawił na ulicy drabinę i z niej wykonał sześć zdjęć. Jedno z nich trafiło na okładkę (i przeszło do legendy). Efektem tej szybkiej i wykonanej w pośpiechu sesji jest zdjęcie pełne przypadkowych elementów. Nie nad wszystkim udało się zapanować, a pilnujący całości funkcjonariusze nie zauważyli, że obok czarnej policyjnej furgonetki stoi mężczyzna (piąty bohater fotografii). Był to amerykański sprzedawca Paul Cole, który wraz z żoną przebywał na wakacjach w Londynie. Nie miał pojęcia, że gapi się na najbardziej wtedy znany zespół muzyczny świata. Podobno zresztą do końca życia nie wysłuchał tej płyty w całości. Nie lubił Beatlesów.

Zdjęcie Macmillana stało się też pożywką dla jednej z bardziej kuriozalnych teorii spiskowych. OK, opowieści QAnon i Pizzagate są bardziej odjechane, ale

Okładka płyty the Beatles

 w 1969 roku nie było jeszcze internetu i ta okładka musiała wystarczyć do udowodnienia tezy o śmierci McCartneya. Dowodził tego sam Paul (a raczej jego sobowtór), idąc nierównym krokiem, boso i z papierosem w prawej dłoni – a przecież wszyscy wiedzieli, że był leworęczny! Okładka zawiera jednak ponoć także inne dowody. Na lewo od muzyków parkuje garbus o numerze rejestracyjnym LMW 281F. Niektórzy odczytują końcówkę numeru jako „28 IF”. Według nich oznacza to, że tyle lat miałby McCartney, gdyby żył (w rzeczywistości był wtedy o rok młodszy).

To była tylko wyssana z palca teoria, ale na zdjęciu widać coś bardziej namacalnego. Wydaje się, że symbolicznie jest to przejście od wspólnego grania, które zaczęło się we wczesnej młodości, do solowych karier dojrzałych mężczyzn. A pierwszym, który przechodzi, jest Lennon.

Zebrę w londyńskim St John’s Wood pewnym krokiem przekraczają prawdziwi milionerzy. Trzech z nich ma na sobie garnitury uszyte przez Tommy’ego Nuttera, jednego z modniejszych wśród gwiazd i najdroższych londyńskich krawców. (Jedynie George Harrison zdecydował się na jeansowe spodnie i koszulę).

The Beatels vs Armitage RoadJuż rok później powstała okładka albumu, bezpośrednio nawiązująca do wydawnictwa Fab Four, która jest symbolicznym przeciwieństwem brytyjskiego pierwowzoru. Czy można sobie wyobrazić coś bardziej kontrastującego? W niewielkim Orlando (części Soweto) piątka muzyków przechodzi przez Armitage Road. To zakurzona, ledwo co utwardzona droga. Po obu stronach ciasno stoją koślawe chaty kryte blachą falistą. Zdjęcie jest utrzymane w monochromatycznej tonacji. Przybrudzone brązy tylko podkreślają, że to przejście do zupełnie innego świata niż tamto londyńskie lato. To pogrążona w apartheidzie Republika Południowej Afryki.

Armitage Road

Bohaterowie tej fotografii przechodzą przez swoją drogę nie tak pewnym krokiem. Dwóch z nich pochyla w zamyśleniu głowy, a jeden z muzyków przemierza wertepy na wózku inwalidzkim. Jego niepełnosprawność jest konsekwencją przebytego w dzieciństwie polio. Ostre nagminne porażenie dziecięce (bo tak oficjalnie nazywa się ta choroba) wywołuje wirus polio, powodujący m.in. atrofię i niedowład kończyn dolnych. Dzięki wynalezieniu szczepionki udało się w latach 60. XX wieku zakończyć epidemię polio na półkuli północnej. W krajach rozwijających się (i biednych) proces ten przebiegał znacznie dłużej. Czarna społeczność RPA nie miała szans na szybkie szczepienia, a w Afryce dzikie szczepy polio udało się wyeliminować dopiero w 2020 roku!

Ci nieśmiali muzycy to Heshoo Beshoo Group (choć „heshoo beshoo” podobno znaczy „krocz śmiało”), jazzmani z Soweto. Zespół założył saksofonista Henry Sithole. Pozostałymi członkami zespołu byli jego brat Stanley Sithole, grający na saksofonie tenorowym, gitarzysta Cyril Magubane (który mieszkał przy Armitage Road) oraz basista Ernest Mothle i perkusista Nelson Magwaza. Ich muzyka, pełnokrwisty i żywiołowy jazz, wydaje się najlepszą odskocznią od rzeczywistości przedstawionej na okładce.

Armitage Road

Za koncepcję całej płyty, a także za projekt okładki odpowiada młody entuzjasta jazzu, John Norwell, a zdjęcie wykonał Jörg Genzmer. Nagranie tej płyty w tym czasie, przez tych muzyków i w tym miejscu na świecie wydaje się jeszcze mniej prawdopodobne niż udział sobowtóra McCartneya w londyńskiej sesji na Abbey Road. Udało się to prawdopodobnie tylko dzięki Norwellowi, którego ojciec zasiadał w zarządzie południowoafrykańskiego oddziału wytwórni EMI. A płytę ostatecznie wydała wytwórnia Little Giant (sublabel należący do giganta).To wydanie jest w zasadzie nieosiągalne i stało się białym krukiem dla kolekcjonerów z całego świata. Na szczęście pod koniec zeszłego roku We Are Busy Bodies (mały, niezależny label z Kanady) wydał ponownie tą płytę na winylu. Pierwsze 1500 egzemplarzy rozeszło się błyskawicznie, w kwietniu planowany jest drugie, dodatkowe tłoczenie 500 sztuk.

Źródła: bandcamp.com, taz.de, discogs.com, thevinylfactory.com, wearebusybodies.com

To może Cię zainteresować